Szłam tak przed siebie, dopóki nie zgłodniałam i nie zapadł zmrok. Zatrzymałam się nad rzeką i zjadłam ryby. Potem znalazłam norkę między korzeniami 2 drzew i postanowiłam się zdrzemnąć. Rano złapałam śniadanie i szłam sobie dalej wzdłuż rzeki. Szłam i szłam, aż zmęczyły mi się łapy i postanowiłam polecieć. Leciałam tak do południa. Potem zatrzymałam się na jednym z drzew i złapałam kilka ptaków. Po skończonym posiłku oparłam się o korę drzewa i to był wielki błąd. Wpadłam do jakiegoś tunelu i jechałam nim dobre 5 minut. Gdy w końcu dotarłam na miejsce (czytaj wpadłam na ścianę) rozejrzałam się dookoła i zorientowałam się, że jest tu jeszcze jeden wilk. Był nim biały basior o srebrnych oczach. Widać było że jest zmęczony i głodny. Był ranny w przednią łapę. Podeszłam do niego i zaczęłam spokojną rozmowę.
- Hej. Długo tu jesteś?
- Drugi dzień… wczoraj padał deszcz, więc nie było tak źle… Kim jesteś?
- Jestem Victoria i nie zrobię ci krzywdy. Chcę Ci pomóc. – Mówiąc to wyciągnęłam z plecaka bandaż i opatrzyłam łapę towarzysza. Ten cicho syknął.
- Jestem Grzmot. Dziękuję za pomoc… - potem zaburczało mu w brzuchu.
Podałam mu jedno z czterech ludzkich jedzeń. Grzmot obwąchał to niepewnie.
- Nie bój się, to jest smaczne. –Po tych słowach zaczął jeść, a ja podleciałam do sufitu i wypatrywałam jakiegoś wyjścia. Niestety bezskutecznie. Powróciłam do Grzmota, a ten zaczął mi tłumaczyć, że jest wilkiem ognia, i że drzewo jest odporne na jego moce, i że jest przekonany, że na inne moce również. Ja mu na to, że moja wataha straciła moce i że ich i tak bym nie mogła ich użyć. Potem opowiadali my sobie o naszym życiu i jak się tu znaleźliśmy. Po zakończonej rozmowie udaliśmy się spać.