— Mam rozumieć, że schodzimy na dół? — zapytała z drwiną i nutką obawy.
— Tak — mruknąłem. — Spokojnie zmieścisz się wraz ze skrzydłami, mogę iść pierwszy, jeśli się boisz.
Lukka prychnęła. Wiedziałem, że nie było jej to na rękę, a mimo to zadarła głowę i weszła do jamy. Godne podziwu. Stałem na zewnątrz, dopóki nie usłyszałem charakterystycznego chrzęstu i chwilę później pisku gościa. Nadeszła moja kolej.
***
Lukka starała się usunąć z siebie resztki ziemi oraz korzeni, ale robiła to na marne. Niestety nie miałem ochoty jej upominać, więc po prostu poszedłem dalej.— Chodź Aniołku, już niedaleko.
Tym razem wadera dreptała obok mnie, czasami przypominając o sobie w dość denerwujący sposób.
— Daleko jeszcze?
Za każdym razem odpowiadałem jej, że nie, chociaż prawda była trochę inna. Już od dawna byliśmy na miejscu, a ja nie wiedząc czego chcę, błądziłem wraz z nią po starej jaskini. Nie chciałem wyjawiać jej prawdy, lecz z drugiej strony nie miałem nic do stracenia. Dla wilka w jej wieku to jedynie bajka z czasów, kiedy jeszcze tak naprawdę nie było jej na świecie. W końcu stanąłem pośrodku groty. Kopnąłem mały kamyczek, który znajdował się obok mojej łapy, pojawiła się iskra, a pomieszczenie momentalnie rozbłysnęło światłem. Kątem oka popatrzyłem na Lukkę.
Wyraz jej pyska zmieniał się z sekundy na sekundę. Jej wzrok od razu powędrował na wschodnią ścianę, bowiem właśnie na tej ścianie znajdowało się tajemnicze malowidło i mój największy skarb.
— Kto to jest? — zapytała nadal z niegrzecznie otwartym pyskiem.
— Ja, moja żona oraz moje szczenięta.
— Twoje... Nie wasze? Właściwie nie są podobne do nikogo z waszej dwójki, ale z drugiej strony w każdym z nich widzę cząstkę ciebie — stwierdziła.
Usiadłem i westchnąłem, przypatrując się malowidłu.
— Były znalezione, były moje. Ten złoty o lawendowych oczach to Leloo — uśmiechnąłem się na samą myśl o nim. Miał wysoki, lecz spokojny głos. Kochał Ingreed i zawsze był skory do pomocy, był dobry. — Biała wadera z czarnymi znaczeniami to Miriyu, zmarła w wieku czterech lat. Idealna łowczyni, wojowniczka, córka — skrzywiłem się, wymawiając ostatnie słowo, a Lu musiała to zauważyć, bo nieznacznie zwiększyła dystans między nami. Czy uważała, że coś jej zrobiłem? — Oraz Gwendoline De La Irian, po prostu czarna perła, która nie zdążyła dorosnąć.
— Co się z nią stało? ...że nie mogła...
— To dość zabawna historia pełna niepoprawnego humoru. Nie jestem pewien, czy chcesz ją poznać— powiedziałem z uniesioną brwią, patrząc wprost na Lu. Pożerałem ją wzrokiem, to było pewne i za nic w świecie nie miałem zamiaru tego przerywać. Chciałem tego, od bardzo dawna chciałem czegoś naprawdę.
— Mam sporo czasu i wydaje mi się, że i tak nie wypuścisz mnie stąd za szybko.
Świetnie.
— Leloo, Mira i Gwen nie byli rodzeństwem. Byli dorośli, kiedy Miriyu wyznała Leloo, że się w nim zakochała, była przeraźliwie zazdrosna o każdą waderę, która z nim zamieniła choćby jedno słowo, nawet o tę, która malowała ten obraz. Pewnego dnia po prostu skoczyli sobie do gardeł. Gwen była pomiędzy jako ta mądra, młoda, łagodząca konflikt. Zginęła pierwsza, a rodzeństwo wzajemnie się zagryzło ra... Zagryzło.
Słyszałem przyśpieszone bicie serca, nie było moje. Czułem zimny, krótki oddech, nie był mój. Lawendowe ślepia wywiercały we mnie dziurę, nie potrafiłem przestać się w nie wpatrywać.
— Harbingerze?
Otrząsnąłem się, kolejny raz zwracając uwagę na Anioła.
— Również wtedy zginąłeś... Więc dlaczego żyjesz?
— Ingreed. — Jej imię zabrzmiało cierpko, wymówiłem je szybko i niestarannie. — Podarowała mi drugie życie, ale trochę minęło, nim zdołałem do niej dotrzeć. Po drodze zrobiłem kilka rzeczy, o których nie warto wspominać, nie teraz. Wracając. To wilk, któremu zawdzięczam wszystko i nic. Miałem siedem lub osiem lat, gdy się urodziła. Na początku nie zwracałem uwagi na to, że w ogóle jest. Dziecko Alf i tyle. W końcu dorosła, skończyła cholerne trzy lata i przepadłem. Najszczęśliwsze dni życia oddałem jej oraz Leloo, który pojawił się w tamtym momencie. — Przerwałem niepewnie, spoglądając na jej podobiznę uwiecznioną na ścianie. Może to przez moje wspomnienia albo przez cudowny talent wyglądała jak żywa. Jak zawsze miała zamglony, smutny wzrok, bez względu na to, że się uśmiechała. Stała pewnie u mego boku. Miała skulone uszy, była mi całkowicie poddana. — Burza zawsze przychodzi w nieoczekiwanym momencie. Można się na nią przygotować, ale my tego nie zrobiliśmy. In — skrót, znacznie lepiej — urodziła trzy szczenięta prawie tracąc przy tym życie. Wtedy też wszystko zaczęło się psuć. Mój skarb zaczął chorować, umierał na moich oczach, ba! Dobijał się na nich. "Mam wziąć trzy tabletki? Wezmę dziesięć, co mi tam." Każdego dnia patrzyłem, jak bardzo już chce odejść, lecz nie pomagałem jej. Męczyliśmy się razem. Teraz zostałem sam.
— Wiesz, to nadal nie tłumaczy twojego szaleństwa, delikatnie mówiąc.
— Szukam jej cząstki w każdej waderze. Zatraciłem się w tym. Kesame na pozór inna, jest niemal identyczna. Nadal doprowadza mnie do szaleństwa, skręca mnie, gdy ją widzę.
— Nienawiść?
— Gorzej.
— Jesteś szalony Harbingerze. Pierwszy raz w życiu spotkałam kogoś takiego jak ty.
Leniwie pokierowałem oczy w jej stronę. Liczyłem na odrazę, strach. Zobaczyłem zupełnie coś innego. Ekscytacja połączona z rozbawieniem i ogień.
Lukka? Sorki za obsuwę, ale już tak zapewne będzie. To nie koniec opowieści, ale wydaje mi się, że HG może ją skończyć nieco później w innych okolicznościach. Za powtórzenia przepraszam, poprawię, kiedy będę jasno widziała czyt. dzień po publikacji