Kiedy przechodzę obok Airova, ten z zaciekawieniem pyta, czy może iść ze mną. Moją odpowiedzią jest jedynie łagodne spojrzenie, które ten bezbłędnie odgaduje. „Przepraszam, nie dzisiaj, nie teraz; muszę pobyć sama”. Widzę, jak marszczy brwi i na jego pyszczek ciśnie się pytanie, czy wszystko w porządku, ale zanim je zadaje, ja z uśmiechem żegnam się i kieruję się w stronę wydeptanej ścieżki. Szczeniak odprowadza mnie wzrokiem.
Drepczę przed siebie, zamyślona, lecz nadal czujna. Wdycham orzeźwiający zapach późnej zimy: topniejącego śniegu, promieni słońca i pierwszych, przedwczesnych kwiatów. Ciepło, które nadeszło w tym roku wyjątkowo wcześnie, przyjemnie owiewa moje ciało, przez co powraca mi dobry humor. Nucę coś pod nosem – jakąś wesołą, acz powolną melodię, którą zasłyszałam zapewne przypadkiem. Prawe ucho podświadomie podryguje do rytmu.
Automatycznie milknę, kiedy coś przysłania słońce. Zatrzymuję się i kulę, starając się ukryć gdzieś w plamach światła pod drzewem. Cień zaraz znika, lecz ja jeszcze chwilę tkwię w bezruchu, z dudniącym sercem, splątanymi myślami i jednym słowem odbijającym się echem w mojej głowie: smok.
Przelatujący obok motyl, paź królowej o cytrynowym zabarwieniu, wydaje się oderwany od rzeczywistości. Spokojne, płynne i dokładne uderzenia skrzydeł nadają mu obcy charakter, a ja uświadamiam sobie, że las wokół mnie funkcjonuje nadal tak, jak jeszcze przed chwilą, jakby smok nad koronami drzew był czymś normalnym i codziennym; jakby żadne stworzenie nie musiało się go bać.
Z przekąsem rozglądam się po otoczeniu: cała masa ptaków na gałęziach, szumiące liście, para zajęcy, która skryła się w norze na mój widok. Wszystkie potencjalne ofiary gada zignorowały go. Czyżbym trafiła na smoka pacyfistę?
Spokój i rozluźnienie, jakie towarzyszyło mi przed chwilą, zniknęło wraz z pojawieniem się cienia. Biorę jeszcze kilka głębszych wdechów i ruszam do przodu, z jeszcze trzęsącymi się łapami, lecz już pewniejsza siebie; po chwili, wyczuwszy zapach obcego wilka, przyśpieszam, niesiona ciekawością. Nie mija zbyt wiele czasu, aż odnajduję nieznajomego (a właściwie nieznajomą). Stoi pochylona nad jakimś przedmiotem, który mieni się w słońcu, lecz którego nie jestem w stanie zidentyfikować. Mrużę oczy, aby widzieć nieco lepiej, choć wiem, że nic to nie da.
Przez moment wstrzymuję oddech i skrywam się w cieniu, aby móc przyglądnąć się postaci. Długie łapy, wychudzona sylwetka i ciemna, zabrudzona chusta zakrywająca oczy – teraz widzę, że tajemniczy przedmiot jest przez nią obwąchiwany, tak, jakby nie mogła go ujrzeć, lecz nie mam pewności. Wychylam się z cienia i przybliżam się do niej o kilka kroków, tak, aby mogła mnie dostrzec; kiedy tego nie robi, zbliżam się o jeszcze dwa kroki i, jakby przypadkiem, od niechcenia, nadeptuję suchą gałązkę, która łamie się z głuchym trzaskiem. Ucho szarej wilczycy drga i zwraca się w moją stronę, a ona sama na moment nieruchomieje, jakby dopiero teraz dostrzegając w ogóle moją obecność.
Prostuję się; ona odwraca się do mnie i teraz widzę dokładniej jej pysk, a kiedy się przyglądam, nie mogę pozbyć się wrażenia, że kiedyś ją widziałam. Wilczyca zdaje się tak samo zdziwiona obecnością kogoś innego, jak ja. Pociąga nosem, zapewne starając się rozpoznać mój zapach.
– Kim jesteś? – pytam po chwili, aby zapełnić czymś powstałą między nami ciszę.
Odchrząka i nieznacznym ruchem zakrywa przedmiot władnym ciałem, choć nie dość dokładnie, ponieważ nadal widzę bijącą od niego poświatę.
– Też go widziałaś? – kontynuuję, nie otrzymując odpowiedzi na poprzednie pytanie. Kiedy dociera do mnie, że wyrażam się dość niejasno, uściśliłam: – smoka?
Bellono? Jakiś pomysł na fabułę?