14 czerwca 2018

Od Diletty cd. Arthyen

Dzieciństwo. Pogodne, beztroskie czasy. Do momentu pojawienia się pierwszych problemów. Sądziłam, że dam sobie radę, że to przezwycięże. Nie mówiłam o tym nikomu, nie pokazywałam że mnie to przerasta. Wszystko nawarstwiało się, a ja czułam się coraz gorzej i gorzej. Nie wiedziałam co zrobić. Bałam się. Musiałam jakoś odreagować...
Zaczęłam się okaleczać. Jedna kreska. Trzy. Dziesięć. Cała łapa... Pomagało. Na jakiś czas. Problem nadal nie znikał. Straciłam nadzieję, że może być lepiej. Złamał mnie i moją psychikę. Pojawiły się myśli samobójcze... Wiele razy zastanawiałam się jak chcę umrzeć. Jaki sposób będzie najlepszy, najszybszy. Czy wolę zrobić to w jaskini czy poza nią. Czy napiszę listy z wyjaśnieniem i wszystkim co zawsze chciałam powiedzieć. Komu je dam.
Wreszcie przyszedł dzień, kiedy byłam gotowa odebrać sobie życie.

Z samego rana opuściłam jaskinie. Ruszyłam w stronę upatrzonego wcześniej miejsca. Poranne słońce przebijało się między drzewami, a rosa muskała moje futro na łapach. Powietrze było rześkie. Gdzieniegdzie unosiła się delikatna mgła. Piękny dzień, lecz nie dla mnie... Płakałam całą drogę. Sama nie do końca wiem dlaczego, przecież dziś miały się zakończyć moje problemy, a jednak w głębi duszy chciałam by było coś, co zatrzyma mnie tu na ziemi.

Wreszcie dotarłam do celu mojej podróży. Był to stary, ogromny klon. Właśnie tam zamierzałam się powiesić. Przygotowałam linę, stanęłam na kamieniu z zamiarem założenia pętli na szyję. Wtedy w oddali zauważyłam willa. Poranny patrol. On również mnie spostrzegł, a raczej to co robię i żwawym krokiem zamierzał w moją stronę. Spanikowałam i zaczęłam uciekać. Skoro widział mnie wilk z mojej watahy, moi rodzice szybko dowiedzą się o poczynaniach córki. Nie mogłam już dłużej mieszkać z nimi. Nie wybaczyliby mi, że chciałam to zrobić. Musiałam opuścić rodzinne strony...

Pędem wpadłam do jaskini. Złapałam pierwszą lepszą kartkę, coś do pisania. Szczery list do rodziców, który zostawiłam na posłaniu...

*****

Przeciskałam się w tłumie wader i basiorów. Czułam na sobie ich spojrzenia. Byłam bardzo spięta i zestresowana, ale musiałam znaleźć jakąś jaskinie. Zastanawiałam się co jest ze mną nie tak.
Wreszcie dotarłam w miejsce, w którym było cicho, spokojnie i pusto. Zrobiło mi się tak przyjemnie, momentalnie się odprężyłam. Spojrzałam na niebo, na którym zbierały się powoli ciemne chmury. "Zaraz się rozpada" - mruknęłam z uśmiechem. Lubiłam deszcz.
Nie myliłam się, po chwili zaczęło kropić.
Chyba jednak trzeba podkręcić tempo i znaleźć w końcu tą jaskinie.
Opady nasiliły się, więc mój trucht zamienił się w bieg. Futro na łapach było całe zabłocone. W pewnym momencie poślizgnęłam się i runęłam w krzaki... Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, kiedy dotarło do mnie co się stało szybko zaczęłam się podnosić, aby upewnić się , że nikt nie był świadkiem tego incydentu. Moja próba wstania zakończyła się uderzeniem głową o coś... a raczej kogoś. Znów nieco mnie przymroczyło. Zajęczałam z bólu, gdy się otrząsnęłam, ujrzałam białego basiora. Przyglądał mi się...
- Przepraszam - powiedziałam cicho, kładąc po sobie uszy.
- Wydaje mi się, że ty ucierpiałaś bardziej - odrzekł spokojnym głosem.
Jego głos... Był taki głęboki i dumny. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie taki który pojawia się podczas lęku. Nie, ten należał raczej do tych przyjemnych, występujących np. gdy słuchamy ulubionej piosenki.
Bardzo rzadko mi się to zdarza, ale zapragnęłam poznać tego wilka.
- Mam nadzieję, że nie widziałeś co się przed chwilą stało.
Patrzył na mnie przez chwilę nieobecnym wzrokiem.
- Nie wydaje mi się - odrzekł w końcu.
Zapadła niezręczna cisza. Basior nie należał do otwartych i rozmownych. To samo mogłam powiedzieć o sobie.
Nie wiedziałam co zrobić, z jednej strony chciałam rozmowy, ale z drugiej nie umiałam zacząć.
Wreszcie zebrałam się w sobie i postanowiłam się przedstawić i zapytać o jego imię. To chyba nic złego, że chcę znać wilka z watahy, do której należę.
- Dopiero co dołączyłam. Jestem Diletta - powiedziałam cały czas obserwując reakcję basiora - A ty jesteś?
Uśmiechnęłam się lekko.
- Arthyen.
Chciałam jeszcze coś powiedzieć, lecz wtedy z pobliskich krzaków wybiegła przerażona wadera.
- Uciekajcie! Wojna przegrana! Ratujcie się!
To był natychmiastowy przypływ adrenaliny, wraz z nowo poznanym wilkiem rzuciliśmy się do ucieczki.

Arthyen? Tak jak pisałam, nie umiem się odnaleźć w nowej sytuacji

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template