Skarciłam się w myślach. "Po co to robisz?" - odezwał się cichy głosik w mojej głowie. "Po to, żebyś był cicho" - odpowiedziałam w myślach głosowi uparcie zakorzenionemu w mojej głowie. Potrząsnęłam głową, wracając do rzeczywistości.
- Czasem mam takie "odloty" - wyjaśniłam krótko wyraźnie zaniepokojonej waderze. - To nic takiego.
Wpatrywałam się uparcie w księżyc, szukając czegoś, o czym sama nie wiedziałam. Nagle jasna poświata znikła, zakryta przez ciemną, ogromną chmurę poruszającą się wolno. Z nieba zaczął padać deszcz, który po chwili znacznie się powiększył. Moje futro przesiąkło wilgocią. Zaklęłam w duchu.
- Idźże stąd - warknęłam do chmury. Jak na komendę z nieba posypał się grad kulek lodu. Oczywiście mogłam się tego spodziewać. Odwarknęłam wredocie i pomknęłam z szybkością szczeniaka, który właśnie zobaczył swoją zabawkę w pysku innego wilczka. W mgnieniu oka znalazłam się w może nie ciepłej, ale na pewno suchej jaskini. Cynthia stała pod skalnym nawisem, niepewna, czy ma wchodzić.
- Wejdź - rzuciłam krótko i poczyniłam kroki mające odizolować jaskinię. Zakryłam wejście lodem, pozostawiając mały otwór dla Cynthii. Podłoga szybko zamarzła. Zostawiłam jeden względnie ciepły kąt dla wadery, zmuszając zimną masę do odejścia do spiżarni. Zajrzałam machinalnie do środka. Myszy leżały przed czymś w rodzaju progu, zamarznięte niczym kostki lodu. Ups.
Wyprzątnęłam mysie kostki do kąta i wróciłam z parą kocy zostawionych tam. Cynthia leżała w kącie, kuląc się z zimna. Podałam jej oba koce i zakryłam otwór wejściowy. Burza mimo to nie cichła. Przez półprzezroczysty lód widać było, jakie piekło szalało na dworze. Zadrżałam na samo wspomnienie.
Odwróciłam się do Cynthii i zapytałam łagodnie:
- Wszystko dobrze?
Cynthia?