Pokiwała głową i zaraz po tym nastała cisza. Lubiłam towarzystwo innych, ale początki zawsze sprawiały mi trudność, chyba nie tylko mi. Spojrzałam w niebo, dziś wyglądało naprawdę ładnie. Niewzburzony błękit, po którym mkną jak szalone białe obłąki. Zdarzały się wyjątki, małe ciemne chmurki goniły swych większych braci, zapowiadając nam deszcz. Nowa znajoma, również obserwowała niebo. Mogłam uważać, że próbuję zobaczyć tam, co ja widzę. Kątem oka na nią spojrzałam, chyba poczuła się nieswojo w moim towarzystwie. Przednią łapą poczęła kopać malutki dołek pod sobą, co rusz go zasypując.
— Przyniosę coś do jedzenia na poczęstunek, zaraz wrócę.
Nightshade zaraz po tym, jak to powiedziała, zdążyła zniknąć w jaskini, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Powoli odwróciłam za nią głowę, dodając na koniec ciche "dobrze". Wzrokiem starałam się śledzić ledwo widoczne ruchy w ciemnej jak noc jaskini. Po chwili dostrzegłam białą sylwetkę wadery, ale nic nie niosła. Posłałam jej pytające spojrzenie. Stanęła przede mną i odwróciła wzrok, nieco zawstydzona zaczęła:
— Przepraszam, ale w swojej spiżarni nie zostało mi żadne mięso, nie licząc żywych myszy.
Wyglądała na zakłopotaną, przez co z początku nie wiedziałam, co zrobić. Uśmiechnęłam się do niej cieplutko. To nie jej wina, że nie ma mnie czym poczęstować, bo przyszłam bez zapowiedzi. Potruchtałam w miejscu i zaproponowałam wspólne polowanie.
Zaczęło się. Ptaki opuściły swe kryjówki, wylatując całymi armiami z koron drzew. Łosie rozdzieliły się w pomniejsze grupki, rycząc przy tym nieznośnie. Nightshade zaganiała ich do umówionego miejsca, a ja jak najszybciej starałam się tam dolecieć, chowając się między liśćmi. Zeskoczyłam na jedną z niższych gałęzi i czekałam na sygnał od śnieżnej wadery. Rozległ się dźwięk jakby gwizdania. Dostrzegłam zbliżającą się zdobycz. Oblizałam się już na samą myśl wspaniałego smaku mięsa i zeskoczyłam prosto na głowę zwierzęcia. Trafiłam między porożem, więc całe szczęście nie doznałam żadnego skaleczenia. Łosica niczego nie widziała i zaczęła wierzgać, posuwając się do przodu. Biegła prosto na ogromny konar, miałam farta, że moja towarzyszka złapała zębami naszą ofiarę i umocniła się do podłoża lodem. Wgryzłam się w kark zwierzęcia, starając się go uśmiercić w jak najszybszy sposób.
— Dobra robota — pochwaliłam ją, biorąc pierwszy kęs.
— Ty również się spisałaś — zaśmiała się cichutko, smakując świeżego mięsa.
Wadera zdawała się powoli do mnie przekonywać, bo coraz to swobodniej się zachowywała w moim otoczeniu. Byłam jej wdzięczna, że dotrzymuje mi towarzystwa i mogę z nią spędzić odrobinę czasu.
Po skończonym posiłku położyłam się na trawie brzuchem do góry. Obserwowałam słońce, które powoli, ale to powoli kończyło swą wędrówkę na niebie i ustępowało miejsca księżycowi. Jak ten czas szybko płynie. Nagle Nightshade gwałtownie poruszyła się i patrzyła w jedną stronę, mrużąc przy tym oczy. Spojrzałam na nią nieco zaniepokojona.
— Coś się stało? — zapytałam.
Nightshade?