16 września 2018

Od Airov'a CD Roki

Przycisnąłem ją do siebie łapą, delikatnie, tak, aby nieco ją ogrzać. Pomimo zarzuconego na grzbiet koca trzęsła się lekko, owiewana zimnym, porannym powietrzem. Ja pozostawałem wciąż zgrzany i spocony po koszmarze, z którego wyrwałem się chwilę wcześniej.
Pod moim dotykiem wadera odprężyła się lekko, jakby pozwalając mi przekazać ciepło i spokój.
– Kiedy już znajdziemy swój skrawek ziemi – zacząłem cicho, ale pewnie; przymknąłem oczy, dając upust nerwom – twoja jaskinia będzie obok najpiękniejszej wiśni na świecie. A jednorożce też niedługo spotkamy.
Uśmiechnęła się, najpierw bardzo lekko, ale po chwili – zapewne niesiona fantazjami o własnej jaskini – wyszczerzyła się do pełnego uśmiechu, który rozjaśnił jej oczy. Przez nią kąciki mojego pyska też drgnęły do góry.
Wdychałem jej zapach, niezmiennie fioletowy, jasny i przyjemny, jak jej oczy. Świat budził się do życia, tak, jak w każdy wczesnowiosenny poranek, wypełniony po brzegi ptakami wygwizdującymi melodie, które teraz odbijały się w mojej głowie kolorami tęczy. Westchnąłem cicho, trochę oszołomiony, lecz zdecydowany co do planu dnia.
– Chodź, zjedzmy coś i się przespacerujmy. Dorosłość poczeka do wieczora.
Spojrzała na mnie tym dobrze znanym mi wzrokiem, który należał do małej, samotnej waderki z zaprzyjaźnionym kamieniem. I choć od momentu, w którym spotkałem ją pierwszy raz, minęło już sporo czasu, to wciąż miałem do tego spojrzenia słabość.
Wstała, przytrzymując zębami skrawek miękkiego koca, który ześlizgiwał się z jej obłego ciała, a potem podniosła z ziemi naczynie przypominające filiżankę i podreptała w stronę naszego chwilowego obozowiska, aby to wszystko odłożyć. Czekałem, kiwając się lekko na boki, wsłuchany w poranną kakofonię kolorów.
– Jestem – wymamrotała niewyraźnie i podeszła; zauważyłem, że stara się ukryć drżenie ciała, zapewne wywołane nagłym pozbyciem się okrycia. A potem dodała, jakby odgadując moje myśli: – Wiem, mogłam wziąć ten koc, ale nie jest mój i bałam się, że bym go zgubiła.
Pokiwałem głową, uznając, że chwilowo należy skupić się przede wszystkim na znalezieniu pożywienia. Obydwoje nie jedliśmy od kilku dni, o czym skutecznie przypominało mi cykliczne burczenie brzucha, ten nieprzyjemny dźwięk domagającego się pokarmu organizmu.
– Na co ma panna ochotę? – zapytałem z pewnym przekąsem i rozbawieniem, do którego się zmuszałem i które w jakiś irracjonalny sposób mi się udzielało. – Sarnina, dziczyzna, może drób?
Prychnęła i z uśmiechem przewróciła oczami, doskonale zdając sobie sprawę, że nie mamy żadnego wyboru. Albo głodujemy, albo jemy to, co od dłuższego czasu: króliki. Nic innego się tu raczej nie kręciło, a ptaki, które byłyby jakimkolwiek urozmaiceniem diety, były zbyt wysoko, aby dosięgnąć ich bez użycia mocy.
– Myślisz, że coś znajdziemy?
– Cóż – westchnąłem, rozglądając się po otoczeniu. Drżenie podłoża pod łapami, bardzo lekkie, prawie niewyczuwalne, lecz dla mnie objawiające się jakby wyraźnym dźwiękiem, wskazywało na to, że gdzieś w przerzedzonych zaroślach musi kryć się coś wielkości chudego królika. – Chyba nawet znalazłem.
– Cóż – powtórzyła zmienionym głosem i było dla mnie jasne, że wesoło mnie przedrzeźnia – chyba też to znalazłam.
Cmoknąłem w jej kierunku, ale bardziej po to, aby utrzymać wesołość, która nas ogarnęła, niż żeby cokolwiek pokazać. Powstrzymała śmiech, który mógłby spłoszyć zwierzę, potem skinęła łbem w kierunku krzaków – wciąż pokrytych cieniutką warstewką szronu – i przeszła tam, a ja w ślad za nią. Ostatnio to ja prowadziłem nasze polowanie, dlatego teraz czekałem na jej ruch.

Roki?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template