Leżąca na tronie wadera wykrzywiła usta w psychopatyczny uśmiech, przy tym powabnie na nas patrząc. Jej nie proporcjonalnie gruby, długi, a do tego łysy ogon raz się zwijał, a później znów rozwijał. Spojrzałam jej w oczy. Były śnieżno-białe z malutką, czarną kropką, która prawdopodobnie była źrenicą.
– Dobrze, kochani. – odezwała się, leniwie podnosząc zad. Przy każdym ruchu wyginała się w nienaturalny sposób, a gdy przekręciła kark, ten głośno strzyknął.
– Widzę, że już rozejrzeliście się po moim przybytku... ha! Pięknie tu, co? Reehan!
Na ostatnie słowo zareagowałam bardzo gwałtownie — uniosłam brwi, marszcząc ze złości pysk. Wiedziałam, wiedziałam, że coś jest z nim nie tak!
– Czy podałeś gościom danie popisowe?
Kot posłusznie podszedł i pokornie skinął głową.
– Tak, oczywiście.
– Szczurze! – krzyknęłam mu w pysk. Stał on jednak jak kamień, jedynie Sheeza podśmiewała się z mojego nieopisanego gniewu. Czułam jak trzęsą mi się łapy i myliłam się, myśląc, że to efekt moich emocji. Kilkoma susami zbliżyłam się do zdrajcy z zamiarem wydłubania mu oczu, jednak nim zdążyłam powalić go na ziemię, zakręciło mi się w głowie. Bez silnie upadłam na zimną posadzkę. Czułam paraliż, nie mogłam nawet drgnąć. Przed oczami pojawiły się czarne mroczki, a finalnie piana zaczęła cieknąć mi z pyska. Nie widziałam Afry i nie byłam nawet w stanie jej zobaczyć, ale jestem pewna, że wszystko to wina tej zielonej mazi, którą tak naiwnie żeśmy zjadły. Sprowadza się to tylko do tego, że winne jest to brązowe szczurzysko, któremu jakże chętnie wyprułabym flaki. Cóż jednak można zrobić nieruchomo leżąc na podłodze... Najgorszy jednak był cały ten bezwład, po prostu nie czułam kończyn, co dodatkowo ciągnęło za sobą dyskomfort psychiczny. Mało tego, czułam się jak naiwny bachor, poniżony i - będą szczerą - skazany na śmierć. Ale śmierć mi nie przeszkadza, nie gdy dochodzą inne odczucia. Może się to wydawać śmieszne, ale bodźców jest tyle, że o śmierci przypomnę sobie dopiero gdy spojrzę jej w oczy. Ach, wówczas kres życia nie był mi w głowie... Czułam się upokorzona, ale najgorsze dopiero się zaczynało. Sheeza długim na pół łba językiem oblizała swój nos, i powolnym, jakże uwodzicielskim krokiem zbliżyła się do mnie. Dane mi było oglądać jej łapy, z których wystawały okropne, rozwarstwiające się szpony. Kły mimowolnie wysunęły mi się spod wargi, gdy wadera pogardliwie położyła swoje łapsko na moim łbie. Nie mogłam nawet nic powiedzieć, ba, nawet nie wiele czułam, ale nie o ból tu chodzi.
– Cóż tu teraz z wami począć? – Sheeza jakby nagle się zmęczyła, jej mimika mówiła, że jesteśmy dla niej kłopotem.
– Może... Wiem! Zabić? – zadała kolejne retoryczne pytanie, tym razem rechocząc jak na szalonego mordercę przystało. Pokierowała łapę na czubek mojego nosa, po czym starannie i powoli, przejechała po nim pazurem. Z rozchodzącej skóry powoli wypłynęła bordowa krew.
– Eh, tortury ze znieczuleniem nie dają zabawy... – stwierdziła smutniejąc ze słowa na słowo. Znudzona już głupimi gadkami rozejrzała się po sali. Zdrajca wpadł jej w oko.
– Reehanie?
– Tak?
– Ile cały ten paraliż będzie jeszcze trwał? Nudzę się.
– Nie długo, Pani. Nie całe... piętnaście minut, bodajże. – odrzekł jakże profesjonalnie, czujnie wyczekując kolejnych rozkazów.
– Cudnie... – po raz kolejny się uśmiechnęła, lecz tym razem był to uśmiech okazujący jej zamiary. Był wredny.
– W związku z powyższym, Reehanie, na wszelki wypadek pilnuj naszych zacnych gości. Pójdę po łańcuchy... Czymś w końcu trzeba skuć te cholerne diablice.
I wyszła, pozostawiając nas samych sobie. Od razu burzliwie spojrzałam na dumnie siedzącą pumę, która sprytnie unikała mojego wzroku.
– Boisz się? – zapytałam pogardliwie. Tamten od niechcenia rzucił mi znudzone spojrzenie.
– Jesteście żałosne. Ty w szczególności. – odrzekł spokojnie, odbijając moje zaczepki.
– Rozerwę ci serce! – jak śmiesznie musiała wyglądać drętwa wadera rzucająca groźby ignorującemu ją samcowi.
– Karaihe, spokojnie... – odezwała się Afra, a ja wyczułam w jej głosie strach. Trochę mnie to zmartwiło. Przypomniało mi i naszej sytuacji. Gniew powoli zaczął ustępować miejsca przerażeniu. Być może z Reehanem drążyłabym temat jeszcze przez kilka minut, lecz wraz z dźwiękiem obijających się łańcuchów, do pomieszczenia wkroczyła Sheeza. Tym razem bez słów — zimno i niepokojąco, za skórę na karku przywlekła nas do jednej ze ścian. Na tej ścianie właśnie wisiały żelazne uchwyty do łańcuchów. Wciąż z zimną krwią, początkowo skuła nas, a następnie przykuła do ściany. Czułam jak powoli wraca mi czucie, co wcale nie było dobrą wiadomością. Z przerażeniem w oczach spojrzałam na Afrę. Sheeza wbiła jej pazur w brzuch, na co ta pisnęła.
– Gotowe. – uśmiechnęła się. Cofnęła lekko łapy, patrząc na bezwładne ciała, jak sama określiła, "gotowe" do tortur.
– Będziecie błagać o śmierć... – szepnęła.