Wadera zachowała spokój i nie wykonywała żadnych ruchów, nawet starała się wstrzymywać oddech, ale mimo to nadal zapadała się w głąb bagna. Mogła liczyć jedynie na pomoc swojej towarzyszki i prędkość jej działania. Zadziwiające, że Faith w takiej sytuacji nie wpadła w panikę, nie wiadomo czy to ze względu na jej flegmatyczną naturę, czy po prostu była w głębokim szoku. Starała się o niczym nie myśleć, choć jak w takiej sytuacji nie rozpocząć samowolnej gonitwy myśli? Wadera o kolorze błękitnego lodowca natychmiast odeszła i rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, co mogło rozwiązać ich paskudną sytuację. Poszkodowana rozglądała się za nią obawiając się o czas. W końcu wadera wróciła z długim pędem wierzby w pysku. Faith odetchnęła z ulgą. Jej uszy powoli zaczęły wypełniać się gęstą mazią, co nie było przyjemnym uczuciem. Coraz słabiej słyszała Antilię, ale domyśliła się co ma na myśli przychodząc do niej z kłączem. Spekulowała po cichu w swej w głowie, czy aby na pewno pęd tego drzewa nadaje się jako lina, czy nie zerwie się w trakcie akcji ratunkowej. Liczyła się każda z mijających sekund. Jednak zaufała jej i zdała się na jej pomysł. Zresztą nie miała wyboru. Rzuciła linę Faith, którą udało jej się złapać i silnie zacisnęła na niej szczęki. Jej niezdarność na szczęście tym razem się nie ukazała. Wybawczyni wzbiła się w powietrze i próbowała wyciągnąć Faith z zabójczej brei. Nieprzewidzianie będąc nadal w bagnie zahaczyła o coś. Nie wiadomo co to było, ale było to bardzo ostre. Zaskomlała z bólu.
Znalazła się już na powierzchni, ale nie był to ten z delikatniejszych upadków. Nie czuła się najlepiej, wiadomo, jeszcze przed chwilą znajdowała się o krok od śmierci poprzez wciągnięcie przez ruchome bagna, jednakże nie spodziewała się, że jest znacznie gorzej niż myślała. Wstała i się otrzepała.
– W porządku? – spytała ją zaniepokojona Antilia, samica odpowiedziała jej kiwnięciem głowy oznaczającym „tak” natomiast jej ciało mówiło co innego. Cała drżała i nie potrafiła się utrzymać na łapach, więc po chwili ponownie znalazła się na glebie. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że naprawdę jest źle. Szybko odczuła skutki dostania się toksyn do organizmu poprzez świeżą ranę, która znajdowała się wzdłuż jej grzbietu. Chciała wstać, nie okazywać słabości, ale uzdrowicielka stanowczo nakazała jej leżeć. Opadła całkiem na podłoże i zamknęła oczy. Czuła się naprawdę źle, bardzo ją bolało i powoli czuła, że odlatuje, co pewnie spowodowała znaczna utrata krwi. Antilia zaczęła szeptać słowa, których Faith nie rozumiała. Prawdopodobnie były to zaklęcia medyczne, ponieważ przestała krwawić, a ból w końcu ustąpił. Kiedy otworzyła ślepia, dostrzegła, że medyczka w pełnym skupieniu szuka czegoś wokół.
– Coś się dzieje?
– Nic. Szukam czegoś, co mogłoby zabezpieczyć ten uraz…
– Chyba mam pewien pomysł… – uśmiechnęła się, zadowolona, że znów może się w czymś przydać. Tym bardziej że ratuje sobie tym życie. Wprowadziła się w stan skupienia, zamknęła oczy i wyrównała oddech oraz bicie serca. Na jej ciele w miejscu rany zaczynała pojawiać się magiczna osłona w postaci lodu, zabezpieczając ją. Teraz był moment na ruszenie w drogę, nie było czasu do stracenia. Wstała i podparła swoje wiotkie ciało o skrzydło wybawicielki.
– Chodźmy do mnie. Tam zajmę się tą raną.
Szły w drodze do portu. Niestety nie było to blisko bagien, na których się znajdowały. Musiały przejść razem długą drogę. Faith pomimo swojej delikatnej postury była wytrzymała, ale okazało się, że nie była w stanie wytrzymać takiego dystansu w tym stanie. Pomimo lodowej osłony jednak toksyna z bagien postępowała w krwiobiegu. Ranna samica w końcu osunęła się na ziemię z wyczerpania. Antilia chciała pomóc jej wstać i mówiła do niej.
– Faith, co jest? – zapytała zaniepokojona stale pogarszającym się stanem rannej wilczycy. Nie wstawała, nie dała rady. Teraz już naprawdę zaczęła odlatywać. Nie rozumiała słów, które kierowała do niej uzdrowicielka, a wszystko wokół stawało się rozmazane. Faith była smukła i lekka, więc nie problemem było nią nieść, zwłaszcza że i tak były już w połowie drogi do plaży gdzie znajdowała się jaskinia Antilii.
Piaszczysta plaża, szum morza, mewy spacerujące przy brzegu. Krajobraz morski to jeden z najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Morze w swoim położeniu dawało złudzenie jakby nie miało końca i ciągnęło się aż po horyzont. Morze to jednak nie tylko sama woda. Krajobraz morski to także wydmy i piasek. Ten miał odcień zbliżony do koloru złotego. W dali wyrastały piękne, wysokie, majestatyczne wzgórza pokryte zielenią. W porcie gdzieś na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią znajdowała się jaskinia wadery. Miała półkę skalną, która traktowana była prawdopodobnie jako taras, a nad samym wejściem rosło drzewo. W środku było kilka pomieszczeń. Jednym z nich był pokój zabiegowy, do którego zaniosła nieprzytomną samicę. Położyła ją na jednym z leż i zasięgnęła do swoich obiektów medycznych. Był to silny eliksir z Dyptanu i Macierzanki, którym polała całą ranę pozbywając się toksyn i przyśpieszając gojenie. Faith syknęła cicho, ale nadal była nieprzytomna w czasie zabiegu. Następnie sięgnęła po garść mrówek gigantów, którymi miała zszywać rozcięcie na kręgosłupie. Przystawiła mrówkę do brzegów rany, owad wbijał swoje kleszcze w skórę na obu jej brzegach, po czym odrywała od głowy tułów mrówki, a resztę pozostawiała na ciele w charakterze szwu. I tak postępowała z każdą mrówką, aż zszyła całą ranę swojej pacjentce. Teraz musiała tylko to „odchorować” i poczekać aż się poprawnie zagoi.
Antilia?