Jak ja kocham rutynę. Wstaję przed zachodem słońca, a popołudniami śpię. Zaglądam do moich magicznych szklarni i wyjątkowego Krowo-kwiatu. Karmię roślinę i ją mierzę. Już wkrótce zima. Fiona będzie mogła wyjść poza szklarnię. Razem poszukamy śnieżyczek, tak jak rok temu. Te urocze, żółte kwiaty z wyglądu przypominają lilie. Ich pręciki mają niebieski kolor. To również jedne z dziesięciu odmian roślin, które rosną w krainie wiecznego lodu. Ten dzień miał być taki jak zwykle, ale coś poszło nie tak. Kryształ w mojej łapie zmienił barwę z fioletu na błękit.
– Dziwne… – powiedziałem sam do siebie. Wykonałem wszystkie codzienne obowiązki i udałem się na plażę. Piasek o tej porze roku był ubity i zimny. Może również było chłodne. Kątem oka zauważyłem błękitne światło. Po krótkiej chwili pojawiły się błękitne iskierki. Odwróciłem głowę, w tamtym kierunku. Moim oczom ukazał się młody lampart śnieżny. Na szyi miał srebrny wisior, w którego centrum znajdował się błękitny kamień. Oczy przybysza miały barwę najczystszego z szafirów, a samo spojrzenie było łagodne i głębokie. Jego sierść nie była taka zwykła. Zamiast zwykłych szarych cętek były jasnoniebieskie, delikatne. Na ramionach dzikiego kota spoczywała dłuższa, akwamarynowa peleryna. Zdobiona była srebrnymi nićmi.
– Kim jesteś? – spytałem. Lampart na mnie nie spojrzał, wpatrywał się w ogromną tarczę księżyca. Po chwili odpowiedział spokojnym głosem, który lekko zlewał się z szumem fal.
– Nazywam się Topaz, a Ty jesteś Laufey. Drugi z potomków Ezechiela i Wendy. Wyjątkowo obdarowany. Zyskałeś szansę na odbudowanie dobrego imienia twej rodziny…
– O czym Ty mówisz? – Znałem tylko jego imię, a on wiedział o mnie więcej niż ja sam.
– Byłeś jeszcze dzieckiem. Nie wiedziałeś co to dobro ani co zło. – Topaz spojrzał na mnie współczującym wzrokiem. – Nic nie dzieje się bez przyczyny. Twoja poprzednia wataha została ukarana…
– Ukarana? Ale za co? – Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Cierpliwie czekałem na odpowiedź…