Rozkoszuję się smakiem w błogiej ciszy.
Herbatka.
W końcu.
Dopijam resztek aromatycznego płynu, krzywiąc się nieco, gdy przypadkowo połykam trochę fusów. Wysączam bardziej ostrożnie kilka kropel i zgrabnie odstawiam filiżankę na bok. Następnie, powoli i z namaszczeniem, sięgam po kawałek ciasta (mąka pożyczona [wcale nie] od ludzi [dobry portal i/lub osoba wiedząca, gdzie znaleźć typowo ludzkie rzeczy załatwiają sprawę] jagody nazbierane własnołapnie w lesie i kilka różnych pierdółek. Nie byłem pewny, czy ciasto miało nazwę, ale jeśli miało, i tak nie chciało mi się jej używać), gdy słyszę szczenięcy głos niedaleko stąd. Z żalem odstawiam ciasto.
Cały czas w pracy - mruczę pod nosem smętnie i kieruję się w stronę głosu.
Szczeniak czeka niedaleko wejścia. Tym razem to Rai. Tak naprawdę Rai nie była Rai, ale wszyscy nazywali ją tak, bo jej imię miało z dwadzieścia sylab. Dotarłem do jego połowy. Inni odpadli po piątej sylabie. Zastanawiam się pobieżnie, dlaczego skrzywdzono ją takim imieniem (musiała widocznie bardzo zdenerwować rodziców) po czym pytam:
- Coś się stało?
- Ja.. - Rai zacina się nieco, po czym kontynuuje nieśmiało - kiedy byłam z panem na spacerze... eee... zgubiłam Puszka. Szukałam go, ale nie znalazłam. Mógłby... mógłby pan go znaleźć?
- Nie ma problemu, Rai. - Uśmiecham się. - Puszek mnie lubi. Mogę go zawołać.
Puszek był miniaturowym tygrysem szablozębnym. Tak, to wyglądało tak źle, jak brzmiało. Nie wiedziałem, skąd biorą się tygrysy szablozębne wielkości zwykłych kotów, ale zdecydowanie nie chciałem tam być. Puszek mnie lubił. Lubienie przez Puszka sprowadzało się do rangi ulubionej zabawki do miętolenia. Jeśli Puszek byłby w okolicy, na pewno pobiegłby do mnie. Trudno, poświęcę się. Futro odrasta.
Rai rozpromienia się.
- Gdzie go zgubiłaś? - pytam.
*****
- PUSZEEEEK! - drę się na cały głos, płosząc przypadkowo kilka ptaków. Rai drepcząca u mojego boku krzywi się.
- Mógłby pan mówić ciszej? Puszek nie lubi krzyków.
- Przepraszam. PUSZEK!
Puszek nie odzywa się. Uznaję, że go tu nie było.
A jednak jest.
Widzę burorudą kitę w trudnym do określenia kolorze. Słyszę syk Puszka. Tkwi na drzewie kilkanaście metrów koło mnie i syczy. To oznacza w jego języku przyjazne przywitanie.
- Kici, kici. - Podchodzę do drzewa ostrożnie. - Kici. Nie zamorduj mnie za szybko. Kici. Kiiiciii.
Puszek warczy na mnie - a może mruczy? - i zeskakuje z drzewa. Puszcza się biegiem za czymś w przeciwnym kierunku do mnie. Przez chwilę patrzę głupio. Puszek nigdy tak się nie zachowywał. Nigdy.
Dziwne.
Biegnę za Puszkiem, zostawiając Rai w tyle. Ten wstrętny pchla... ekhe, ekhe... ten kot zachowuje się, jakby mnie gdzieś prowadził - poza las? Zaczynam poważnie myśleć o porzuceniu Puszka i powrocie do domu i ciastek, gdy las rzednieje. Przyspieszam kroku. Teraz na pewno go dogonię.
...teraz?
Gdzie jest Puszek?
Zamiast Puszka widzę nagle Zarię. Stoi, ciężko dysząc. Wygląda na zmęczoną. Patrzy na mnie i jęczy.
- Wreszcie! - stęka z wyraźnym trudem. - Nawet nie wiesz, jak ciężko było wyprowadzić cię dokądś, gdzie nie byłoby nikogo. Nigdy... więcej... postaci... kota... - kładzie spory nacisk na ostatnie zdanie, wymawiając je z tonem „to cholerstwo zjadło moje ostatnie ciasteczka”. Baranieję.
- Zaria...? Gdzie Puszek? Czy ty jesteś Puszkiem? Czy to znaczyło, że cały ten czas Puszek mnie lubił, znaczy ty mnie lubiłaś, bo jestem twoim przyszywanym bratem? Na Wielkiego Patelniorożca, co się tu dzieje?
- Tak, to ja. Musiałam się z tobą spotkać. Tak i nie. Przybrałam tymczasowo jego kształt. Nie, Puszek po prostu cię lubi. Kim jest Wielki Patelniorożec?
Cała Zaria.
- Nieważne. To znaczy, nieważne w kwestii patelniorożca, a ważne w wszystkim innym. Ale... Jak niby zmieniłaś się w Puszka? Nie masz przecież takich mocy, prawda? Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Cooo tuuu sięęę dziejeee?
- Nie musisz ukrywać - stwierdza spokojnym tonem. - Jestem deamonium. Ty zapewne czystej krwi zmiennokształtnym. Nigdy mi nic na ten temat nie mówiłeś. Próbowałam to od ciebie wyciągnąć, ale nie udawało ci się. Potrafisz się ukrywać, ale zapomniałeś o jednym. Czuć od ciebie na odległość, że jesteś demonem. Hm?
O ja cię.
- Eee... Zaria... Czy nie nawąchałaś się przypadkiem błyskohuku? Kupiłaś ostatnio jakąś halucynogenną substancję? Wszystko z tobą dobrze?
- Tak. Znaczy nie - poprawia się - wszystko ze mną dobrze, niczego nie wąchałam. - Błękitna wilczyca wzdycha. - Jesteś demonem, skarbeńku. Wiesz, że kiepsko kłamiesz?
- Jestem demonem, zgoda. Przecież wiesz - stwierdzam z zdziwieniem na twarzy (pysku?). - Mówiłem ci już dawno. Pokazać ci moją demoniczną postać, żebyś wytrzeźwiała? - Zaria nagle zaczyna wyglądać na bardziej zdziwioną ode mnie.
- Ty naprawdę nie wiesz.
- Tak, nie wiem, co się dzieje. Jaśnie pani raczy wybaczyć, ale chcę do ciastek. I gdzie Rai?
Nagle Zaria robi najbardziej dziwną rzecz, jaką do tej pory widziałem. Przestaje być Zarią.
Dalej ma błękitną sierść, ale teraz jej odcień przypomina bardziej nocne niebo. Nieregularne, jaśniejsze plamy odcinają się od skóry. Znacznie mniej przypomina wilka - gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że to mieszanka wilka i smoka. Ma wielkie, ciemne, praktycznie czarne oczy. Cofam się o krok, obserwując to wszystko szeroko otwartymi oczami.
- Tym jestem - mówi dźwięcznym, melodyjnym głosem stworzenie, które było Zarią.- Teraz widzisz?
- Ja... nie... - Zacinam się, po czym pytam znacznie bardziej trzeźwo: - Skoro to sen, to gdzie herbata?
- To nie sen. - Zaria się śmieje. - To rzeczywistość. Ty też tym jesteś. Wiesz, jak byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam, że w tym świecie jest zmiennokształtny? Czystej krwi zmiennokształtny, który nic nie wie o demonach! To brzmiało jak żart. Ale ty teraz mi mówisz, że rzeczywiście nie wiesz. Nie kłamiesz, wyczułabym to na pewno. Pytanie brzmi, czy chcesz iść ze mną.
- Gdzie? - pytam niezbyt pewnie.
- Na Tamten Świat. Stąd pochodzę i tam chcę cię zabrać.
- Chcesz mnie zabić? - pytam i na wszelki wypadek się cofam.
- Nie, ćwierćinteligencie. - Ukradkiem się wyszczerzam; Zaria zawsze tak mówiła, kiedy gadałem od rzeczy. - Nie zabiorę cię na tamten świat, tylko na Tamten Świat. - akcentuje ostatnie dwa słowa. - To coś zupełnie innego. Tamten Świat jest planetą, z której pochodzę.
Czas użyć w końcu logiki - szepcze bardziej nieufna wersja mnie. Zgadzam się z nią.
- Podsumujmy. Jesteś... eee... zmiennokształtnym? Ja też. Chcesz mnie zabrać gdzieś, o czym wiem, że nazywa się Tamten Świat i że stąd jesteś. Zmieniłaś się w coś niebieskiego i twierdzisz, że ja też tak mogę. Poddaję się. Nieźle mnie wkręciłaś, ale chcę do ciastek.
- Spodziewałam się tego. - Zaria uśmiecha się. - Czekam na ciebie. Jeśli zmienisz zdanie, zostawiam ci coś do kontaktu.
Mrugam kilka razy. Zarii nie ma. Rozglądam się wokoło, zadzieram łeb do góry, ale nigdzie jej nie widzę. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Muszę ją kiedyś zapytać o to, jak to robi. I poszukać jakiegoś eliksiru do zmiennokształtności. I tego do nagłej teleportacji. Któregoś musiała użyć, nie?
Słowo daję, siostry-alchemiczki potrafią być dziwne. Kiedyś Zaria pomyliła składniki eliksirów i bite dwie doby twierdziła, że jest tęczową pelargonią z kosmosu wysłaną, by zniszczyć na całym świecie jajka sadzone. Musiałem skombinować jej olbrzymią doniczkę, bo upierała się, że jeśli nie będzie jej miała, pójdzie sama jej szukać. W końcu znalazłem łagodny środek usypiający. Przespała kilka dni. Po przebudzeniu na szczęście jej to przeszło, ale po pelargonii pozostało kilka aspołecznych nawyków, takich jak chęć do spania na gołej ziemi i nieliczne próby zakopania się żywcem. Te też przeszły. Całe szczęście, bo nie miałem ochoty za każdym razem jej odkopywać.
Koło mnie widzę za to lusterko. Zwyczajne lusterko, takie z rączką. Podnoszę je telekinezą i przyglądam uważnie. Nic szczególnego.
- Lustereczko, powiedz przecie - mówię leniwie.
Lustereczko nie odpowiada.
Głupie lusterko.
Pszczoły brzęczą leniwie. Na polanę wypada Rai.
- To gdzie jest Puszek?
Ech.
Lubię sobie zostawiać możliwości do wyboru. Także ten - po upadku/zamknięciu WSO Chase... No nie wiem, pewnie użyje lustereczka i teleportuje się do mojego uniwersum. O ile wpadnie na pomysł, jak go użyć.
To opowiadanie złamało mi serce. Prawdopodobnie z powodu tego, że Chaster wreszcie - o zgrozo! - zachował się logicznie. I dlatego, że jego przyszywana siostrzyczka okazała się być całkowicie bezsensowna.
RIP WSO.
RIP Chase.
[*]