23 sierpnia 2019

Od Ktosicka

Obudziły ją ciepłe promienie słońca prześlizgujące się po jej futrze. Drobinki kurzu unosiły się lekko w powietrzu, spokojne i niczym nie poruszone, dlatego też wilczyca odniosła wrażenie, że wszystko stoi w miejscu. Jeszcze przez chwilę leżała na grzbiecie, wpatrzona w malutkie, rozświetlone kuleczki, aż w końcu zerwała się na równe łapy i wyszła z jaskini, mącąc przy tym stęchłe powietrze.
Nic, naprawdę nic nie zapowiadało tego, co już niebawem miało się stać. No, może i były jakieś wskazówki, ale ona nie przejmowała się nimi zbytnio, bo jej optymistyczna natura kazała patrzeć w przyszłość z szerokim uśmiechem. Zresztą... nawet jeśli, to przecież nic aż tak wielkiego. Dlaczego wszyscy wydawali się spięci tym, co miało nadejść? A może tak naprawdę nie zdawali sobie z tego sprawy? No bo przecież kto spodziewa się, że jego dotychczasowe życie legnie w gruzach?
Potrząsnęła łbem, jej futro zafalowało, a impet tego ruchu sprawił, że zatoczyła się  i usiadła na zadzie, ledwo odnajdując w sobie siły, żeby nie runąć pyskiem na ziemię. Klapnęła językiem i omiotła ognistym spojrzeniem rozciągający się przed nią teren, jakby w całości należał do niej. Wokół jej łap tańczyły płomienie.
– Cześć, In – mruknął jakiś chrapliwy głos, a ona nie musiała się odwracać, aby wiedzieć kto to. Już od pewnego czasu czuła jego zapach, a on nie robił nic, aby go ukryć.
– Siemka, tatku. 
Skrzywił się lekko, ale nic nie odpowiedział. Usiadł obok niej, zgarbiony, zamyślony. Nie mieli dużo do roboty; jedyne, co zaplanowali, to ten krótki spacer. Nigdzie im się nie spieszyło, humory też mieli nie najgorsze, więc przeciągali moment, w którym ten ostatni raz przyjdzie im się pożegnać.
Kwiaty przygotowała już wcześniej, różnokolorowe, bo dobrze pamiętała, że Hesher je lubił. Postanowiła, że dla mamy zapali jeden ognisty, taki, który będzie płonął jeszcze przez długi, długi czas, możliwe, że do jej własnej śmierci. 
Harbinger uniósł brwi w niemym pytaniu, a ona przez moment wpatrywała się w niego uparcie, jakby przed podaniem odpowiedzi przypomniała mu, że przy tej ostatniej okazji ma się uśmiechnąć, dla nich. Ona przywdziewała uśmiech już od rana – taki, jaki najbardziej do niej pasował: szeroki, nieco szalony, który widać było nawet w jej płomiennych ślepiach. Basior znów posłał jej to spojrzenie, które pytało: Idziemy?
Ostatni głęboki wdech. 
Idziemy.
Drzemiący w jej żyłach ogień buchnął na cały świat.

❉ ❉ ❉

Inverness od dawna wiedział, że jest na tym świecie sam. Nie chodziło tu jednak o to, że wokół nie ma ani jednej duszy – bo są, należy w końcu do watahy – lecz o to, że nikt go tak naprawdę nie kocha. Od szczeniaka darzył rodzinkę ciepłym uczuciem, jednak nic to nie dało, bowiem nadal czuł się odrzucony, jakby od zawsze był gdzieś z boku, jakby omijało go to wszystko, czego pragnął z ich strony. I właśnie teraz, siedząc wśród gałęzi i liści, wśród pięknie pachnących pąków kwiatów, rozmyślał o tym, jak bardzo chciałby mieć przy sobie pewnego basiora, którego futro było jednocześnie czarne i tęczowe, i którego nie widział już parę ładnych lat.
Przymknął oczy i wypełnił płuca słodkim zapachem kwiatów, które na pewno spodobałyby się Crendanowi. Z jego gardła wydobył się niski pomruk, ni to parsknięcie, ni mruknięcie. Wyglądał na znużonego całym zamieszaniem, które rozgrywało się wśród członków watahy już od jakiegoś czasu; wilki szeptały do siebie – z niedowierzaniem, a może i lekkim przestrachem – o rzekomym zamknięciu WSO i choć Inverness udawał niewzruszonego, tak naprawdę zabolało go to, że być może straci wszystko, co do tej pory miał.
Uchylił prawą powiekę w momencie, w którym parka truchtająca obok jego drzewa nagle ucichła, a w powietrzu rozniósł się zapach krwi i Airova. Inverness nie ruszał się, aby nie zwracać na siebie uwagi, choć dobrze wiedział, że i tak jego zapach już dawno go ujawnił. Przyjrzał się brnącemu przed siebie alfie, podziwiając jego wyćwiczone, pewne siebie ruchy. Nie wiedział, co lub kogo zabił basior, lecz metaliczna woń czyjejś posoki tworzyła namacalną wręcz chmurę wokół niego; Inverness czuł również niewyobrażalne napięcie, gniew, ze wszystkich sił tłumiony pod skórą, jakby alfa bał się, że gdy tylko pozwoli mu wyjść na powierzchnię, zabije jeszcze kogoś.
Przez myśl przeszło mu, że chociaż podziwiał aktualnego alfę i darzył go sporym szacunkiem, nigdy nie udało mu się nawiązać z nim bliższej relacji. Trochę tego żałował. Może dlatego nie mógł teraz oderwać wzroku od niego i wilków, które usuwały mu się z drogi.
Czarne niczym bezgwiezdna noc futro basiora znów przywiodło mu na myśl Crendana, za którym tęsknił przez każdą sekundę swojego życia i o którym nie wiedział już nic.
Ciekawe, jakby teraz wyglądał? Jakby się zachował? Rozpoznałby go?
Inverness westchnął głucho i z wątpliwą gracją zeskoczył z drzewa, a potem ruszył za alfą, tylko po to, aby powiedzieć mu, że niezależnie od jego decyzji wie, że nie ma innego wyjścia.
Może chciał ostatni raz z nim porozmawiać, może był też odrobinę ciekawy, dlaczego jego futro było umorusane we krwi. Może chciał sprawdzić, czy alfa w ogóle będzie wiedział, że istnieje.
Szedł krętą ścieżką przed siebie, jego futro mieniło się w blasku popołudniowego słońca, a obok niego tętniło życie.

❉ ❉ ❉

Ze snu wyrwały go koszmary, głębokie, ciemne, oplatające go całego i spychające w dół jego świadomość. Widział obrazy, których widzieć nie chciał; wspomnienia, o których tak bardzo pragnął zapomnieć, lecz których zapomnieć się nie odważył. Jeszcze przez długi czas po przebudzeniu cały się trząsł.
Naprawdę nie chciał kończyć tego, co przed latami zaczęła Taravia. Siedział teraz na jednym ze skalnych wzniesień i omiatał wzrokiem góry, które dziedziczyły imiona władców. Jedna z nich nosiła nawet jego imię, co teraz wzbudzało w nim smutek. Miał świadomość, że zawiódł – Kesame pokładała w nim swoje nadzieje, a on pozwolił, by WSO, jego rodzina, powoli się rozpadała. Od wielu dni zadawał sobie pytanie, czy mógł temu zapobiec, a odpowiedź za każdym razem bolała równie mocno.
Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, on wdychał słodki zapach kwiatów rosnących gdzieś obok, a świat napierał na niego i jego zmysły, siejąc mu mętlik w głowie. Pomimo bólu pod czaszką cieszył się, że coś nie pozwala mu myśleć.
A mimo to wciąż widział obrazy swoich rodziców i braci, rozmazane, jakby ukryte we mgle. I Kesame, Roki, Harbingera, Fasolę; wszyscy wirowali wokół niego, półprzeźroczyści, niczym duchy przeszłości szepczące gdzieś nad jego uchem. Warknął i zacisnął powieki, potrząsnął łbem, trochę tak, jak gdyby mógł tym ruchem otrzepać się ze wszystkiego, co nagromadziło się w nim przez lata. Siedział tak jeszcze długo, naprawdę długo, zamknięty w swoim świecie, gdzie kolory mieszały się z zapachami, a kształty miały smak, bo bał się, że gdy tylko otworzy ślepia, będzie musiał wyjść i spojrzeć tym wszystkim wilkom w oczy. Od dawna nie czuł takiego strachu; paraliżował całe jego ciało, zaciskał na nim swoje obleśne łapska i nie pozwalał mu na nic.
Do Centrum dotarł dopiero na drugi dzień. Widział tłum – już nie tak wielki, jak kiedyś – i kiedy przemawiał, strach wepchnął głęboko w głąb siebie.
Airov nie był tym, który założył WSO. Nie był tym, który rządził w latach świetności tej watahy. Nie był nawet prawdziwym dziedzicem. I wiedział, choć wiedza ta parzyła jego duszę, że będzie tym, który to wszystko zakończy. 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template