To, że odchodzę, zostaje przesądzone. Chciałbym pożegnać wszystkie te mniej i bardziej przyjazne twarze, które widywałem codziennie. Albo chciałbym w ogóle nie odchodzić. Ale już mówiłem, jestem paskudny i wszystko robię tak, żeby później było na co narzekać.
Nie zdaje sobie sprawy z tego, że właśnie opuszczam swój "dom". Idę przed siebie zostawiając w tyle to ponure bagno. Aż trudno uwierzyć, że "to ponure bagno" było miejscem, które kochałem. Ajć, czułem się tu tak bezpiecznie. Cholera, Pain, przestań myśleć o tym, co było. Zastanów się, co będzie. Idę dalej. Mijam znajome mi wzgórza, lasy, doliny. Przystaję na chwilę, by po raz ostatni napić się ze strumyka. Mojego ulubionego strumyka. Dobra, nie wspominajmy o tym. To boli. Ruszajmy dalej. Intuicja podpowiada, że powoli wychodzę ze strefy komfortu. Przedzieram się przez gęste chaszcze, wyłażę z nich i zastygam w niepokoju. Tu kończy się las. Tu kończy się dom. Dalej jest tylko nieznane. Cholera, nie sądziłem, że to będzie takie trudne. Niepewnie stawiam pierwszy krok na obcej mi ziemi. Nie powinniśmy się przywiązywać do miejsc. I nie powinniśmy od nich odchodzić. Patrzę przed siebie, patrzę za siebie. Towarzyszy mi strach. Przerażenie. Jakby opętał mnie tabun demonów, które nieustannie mnie prześladują. Z przerażenia zamykam oczy i biegnie przed siebie. To głupie, nigdy tak nie róbcie. Przez chwile czuję się z tym dobrze, wspaniale. Aż w końcu wywracam się pyskiem na twardy kamień. Oto moje życie w krótkim kawałku.
♣ ♣ ♣
Ekhem, ekhem... Nie spędziłam tu wiele czasu, na pewno nie w porównaniu do innych (nawet nie dane mi było świętować rocznicy ;-;), ale i tak żałuję. I to bardzo. Kilka (wspaniałych!) osób, które poznałam dzięki temu oto i blogowi już odeszło. I to serio boli. Na szczęście kilka i zostało, mam nadzieję, że nieraz zobaczymy się na innych blogach. Jeśli chodzi o Paina, to przeżył "potworny" wypadek z kamieniem i ma się źle. Grunt, że jakoś wegetuje w odległych krainach, kiedyś może znów się nim pobawię.