Ruszyłam za nimi. Coś mówiło mi, że nie powinnam biec.
Nie byłam pewna, dlaczego moc jelenia na mnie nie działa, chociaż miałam pewne przypuszczenia. W każdym razie dodawało mi to pewności. Skoro jego magia nie miała na mnie wpływu, to co mógłby mi zrobić?
Szłam jednak ostrożnie, jak gdyby coś mogło nagle wyskoczyć zza zakrętu i mnie zaatakować. To miejsce było dziwne, a fakt, że mieszka tu jakiś mroźny jeleń, doskonale to pokazywał.
Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam się skradać. Dziwna cisza nadawała temu miejscu tajemniczego charakteru, a swiadomość, że magiczna istota zawładnęła umysłem Victorii nie poprawiała mi nastroju.
Doszłam do kolejnego rozwidlenia. Którędy teraz?
Zajrzałam w głąb jednego i drugiego tunelu, ale nie zobaczyłam ani śladu mojej towarzyszki lub jej porywacza. Cóż... pozostaje mi zgadywać.
Znów wybrałam tunel w lewo, pchana nadzieją, że może, kierując się do lewej części tego miejsca, będą skręcać wciąż w tę samą stronę. Szybko zrozumiałam jednak, że to niemożliwe, bo korytarz wił się i wielokrotnie zakręcał. Miałam wrażenie, że ten układ lodowych przejść to jakiś mroźny labirynt bez wyjścia.
Nie natrafiłam na żadne inne skrzyżowanie i zaczynałam już wątpić, czy w ogóle uda mi się gdziekolwiek tędy dojść, gdy wyszłam z tunelu do lodowej komnaty. Miała ozdobne, duże okna o rzeźbionych ramach. Lodowe wzory na posadzce wydawały się tworzyć misterny dywan. Poza tym w komnacie nie było nic więcej, oprócz otworów wejściowych czerech tuneli.
Usłyszałam echo zbliżających się kroków i szybko schowałam się do jednego z korytarzy. Gdybym mogła wyjrzeć przez okno dowiedziałabym się, gdzie jesteśmy. Potem musiałabym jeszcze znaleźć Vi, odczarować ją, przyprowadzić do okna i uciec... nie zabijając się przy okazji i unikając pościgu w postaci magicznego jelenia.
Jednakże rozeznanie się w naszej sytuacji byłoby dobrym początkiem.
Z otworu na prawo ode mnie wyłoniły się dwie postacie. Byli to...
Byli to ludzie. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Podeszli do okna i zamilkli, przyglądając się czemuś.
- Jak zwykle - mruknął jeden.
- No cóż, słońce świeci dziś mocno - powiedział drugi, przesuwając palcem po parapecie. Teraz i ja zauważyłam, że w jednym miejscu lód zaczął topnieć, a woda z parapetu kapała na wzorzysty dywan.
Niespodziewanie obaj mężczyźni zmienili się w bobry. Zaskoczona wydałam z siebie głuchy odgłos. Stojący na ziemi bóbr spojrzał w moją stronę, ale chyba nie dostrzegł niczego w ciemnym tunelu. Poklepał ogonem dywan. Jego kolega, siedząc na parapecie, przesunął łapą po ramie okna. Po wodzie nie zostało śladu.
Bobry ponownie zmieniły się w ludzi.
- Gdzie teraz?
- Usterka w północnym skrzydle.
- Trzeba było zostać artystą - mruknął człowiek-bóbr, znikając wraz z towarzyszem w lewym korytarzu.
Odczekałam, aż ich głosy przycichną i ponownie weszłam do lodowej komnaty.
,,Słońce niszczy lód... no tak, słońce niszczy lód. Lód jet niszczony przez słońce" myślałam.
Przeszłam po zimnym dywanie, podchodząc do lodowej barierki.
Wyjrzałam przez okno.
Lód jest niszczony przez Słońce.
I wszystko stało się jasne.
Victoria? Co się z Tobą działo?