*Następnego dnia*
Obchód z Cheroke był naprawdę ciekawy. Wadera opowiadała mi o swoich sztukach walki , pokazywała mi swoją magię, i rozmawialiśmy o tym kim chce zostać w przyszłości. Cheroke to niezwykle utalentowana wadera. Widzę ją jako alfę, bądź dowódcę morderców. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, bo musiała iść . Pożegnałem ją i ruszyłem na trening. Moi zabójcy byli jak zwykle na czas. Verall, Oleander i Dante. Moi uczniowie. Ustawili się w rządku. Wyznaczyłem im dzisiejszy cel treningu, i wzięliśmy się do roboty. Verall i Dante mieli zapolować na dwa samce jelenia tak, aby reszta stada nie zauważyła zniknięciai nie spłoszyła się. Po udanej misji chłopcy wrócili z dorodną zdobyczą. Następnie Oleander zmierzył się ze mną.
- Za duży zamach. - Powiedziałem. - Rób mniejszy zamach, ale z większą siłą. Zrób to skutecznie.
Oleander posłusznie wykonał moje polecenie. Dostałem w pysk, lecz nie przejąłem się nawet cieknącą krwią.
- Zero, już wystarczy. - Stwierdził Oleander.
- Nie. - Warknąłem. - Dalej. Musicie być najlepszymi mordercami pod słońcem. Na trzy wszyscy mnie atakujecie. Do roboty! Jeden... Dwa... Trzy!
I cała trójka się na mnie rzuciła. Pomimo odniesionych z treningu ran, nie poddałem się. Pod wieczór poszedłem na misję. Droga była ciężka, ale udało się. Dotarłem do granic wrogiej watahy. Wyszedłem z ciała tego dupka. Upadł na ziemię bezsilny, a ja swoją mocą zepchnąłem go w przepaść. Jako demon wstąpiłem na chwilkę do wroga. Strażnicy nawet na mnie nie spojrzeli. Bali się mnie zaatakować. Myśleli, że to śmierć po kogoś idzie, i lepiej jej nie przeszkadzać. I mieli rację. Jeden ze strażników wrogiej watahy był moim celem. Stał przy drzwiach, ubrany w wieśniacki hełm i zbroję. Prychnąłem oburzony i opętałem go.
- Ach! - Otworzyłem szeroko oczy. - Co za ulga...
W nowym ciele czułem się świetnie. Byłem pełen sił. Zrzuciłem z siebie to pedalskie ubranko i podszedłem do okna, gdzie widziałem swoje odbicie.
- W końcu nie będę wyglądał jak czarno czerwony głupek. Jestem o wiele przystojniejszy. - Uśmiechnąłem się szyderczo i bez mniejszych problemów wyszedłem poza tereny. Wróciłem do Watahy Smoczego Ostrza. Można było poznać mnie w łatwy sposób. Wilk, którego miałem zabić nie nosił na ciele dziwnych znaków. A ja tak. Taravia od razu mnie poznała po głosie, ale dalej była zniesmaczona widokiem tajemniczego talizmanu.
- Sprawdź co to jest. - Powiedziałem siedząc na kanapie, i próbując to odczepić. Jednak na marne, bo okazało się, że to coś jest do mnie przyłączone.
- Tak! To ta księga! - Powiedziała.
- "Wisior może przywoływać i zamykać w sobie demony, dzięki którym pokona niemal każdego. Ale nie można go nadużywać, bo dokona samozniszczenia wraz z wilkiem." - Wyczytała.
- Nie jest mi potrzebny. - Założyłem łapy za głowę. - Czyż nie wyglądam przystojniej moja kochana żono? - Puściłem do niej oko.
Taravia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)