Trochę się na nią naczekałam, ale co się dziwić.
- Longma. Wiesz, że nie lubię takich przedstawień. Kto to był?
- Przecież Ci chyba mówił.
- Tak, ale... Mniejsza z tym. Nie mam czasu ani ochoty Ci tłumaczyć co wolno a co nie, po prostu uważaj, idę do biblioteki.
- Ja też.
***
Szłam w stronę działu z chorobami. Kiedy się tam znalazłam, wzięłam księgę o chorobach zakaźnych.
Trochę się naszukałam, zanim odkryłam, co dolega Oleandrowi.
Choroba zakaźna tylko, kiedy jest aktywna. Objawy: Wymioty krwią, ból kości i głowy, utrata świadomości, paraliż. Jest śmiertelna.
Zamknęłam książkę, mam tego dość.
***
Obudził mnie hałas. Nade mną stała Serafina.
- Dobrze, że wstałaś, chodź.
Nie wiedziałam o co chodzi. Kiedy wyszłyśmy na dziedziniec, moim oczom ukazało się dziwne zjawisko.
Taravia rozmawiała z Lwem. Za nim stał jeszcze kot, puma, pies i wilk? Nie byłam pewna. Słowa wyrwane z kontekstu fruwały mi w głowie.
- Jaki zakon? O co tu chodzi?
- Najpierw się przedstawimy. Jestem Hector, ta kotka to Gatta, pies Beantres, puma Deyli oraz Oleander - wilk.
- Musze wszystko przemyśleć, nie wiem o co chodzi.
- Rozumiem, polecam zajrzeć do najnowszych ksiąg prorocznych.
Jeśli będziesz gotowa na spotkanie wyślij kogoś do nas, na 100% znajdzie drogę.
Popatrzyłam na niego. Tak, to był Oleander. Ale był inny, poważny, bez błysku w oku. Podobnie jak pozostali był po łokcie w błocie. Moje spojrzenie skrzyżowało się z Beantres'em. Zaraz potem popatrzył na mnie Oleander. Pies coś do niego powiedział, za co wilk lekko go ugryzł. Nie słuchałam reszty rozmowy. Ostatnimi słowami Hectora było "Do zobaczenia".
Wtedy Zakon ustąpił mu miejsca i poszli za nim. Oleander i Beantres na końcu. Rozmawiali, albo kłócili się. Tak, na pewno. Padło jakieś ostre słowo ze strony psa. Tym razem wilk nie był łagodny. Od razu się na niego rzucił. Zaczęli walczyć ale w biegu. Nie byłam pewna o co chodzi. Kiedy zniknęli nam z oczu usłyszałam skowyt.
cdn.