16 stycznia 2018

Od Loedii cd. Orbisa

Uśmiechnęłam się zadziornie, starając się przy tym ocenić moje szanse. Jestem szybsza, więc zwycięstwo nie powinno być problemem.
- Niech będzie - mruknęłam, jakby od niechcenia. Prychnął i pewniej stanął na łapach, przygotowując się do startu.
- Trzy, dwa... - zamilkł na chwilę, zapewne chcąc zyskać przewagę na zaskoczeniu, ale zdradził go uśmiech. Wiedziałam, kiedy mam startować. Chwilę przed tym skierowałam wzrok w stronę lustrujących mnie zza drzew spojrzeń. Ivash, Eshve. Szczególnie zabolał mnie nacisk tych czerwonych, wilczych oczu. Zaraz jednak znów skupiłam się na Orbisie, ignorując osobliwe poczucie winy. - Jeden.
Wyskoczyłam i miękko wylądowałam na łapach, od razu odpychając się tylnymi łapami od zimnego podłoża. Przez chwilę był przede mną, widziałam, jak jego kolorowy ogon kołysze się w rytm jego biegu.
Przeczesywałam wzrokiem przestrzeń przede mną, szukałam przeszkód i skrótów, które pozwoliłyby mi jeszcze bardziej zwiększyć moje szanse. Oceniałam, czy dłużej zajmie prześlizgnięcie się pod kłodą, czy skok nad nią. Orbis poszedł dołem, ja wyskoczyłam, nadrabiając straty mocnym odbiciem się od zwalonego pnia. Nie używał mocy, więc też tego nie robiłam.
Nie zauważyłam nawet, kiedy gęsty las przemienił się w skaliste otoczenie. Strome stoki znacznie utrudniły manewry, a także stwarzały zagrożenie. Skąd miałam wiedzieć, że właśnie w tym momencie osunie się kawałek głazu i runę w dół?
Jak przez mgłę czułam, że tracę panowanie nad łapami, tracę grunt i poczucie dziwnego bezpieczeństwa. Beztroska, którą zaraził mnie chwilowo Orbis, zamieniła się w pustkę i dziwne uczucie rozluźnienia, kiedy spadałam grzbietem w dół. Sylwetka basiora majaczyła gdzieś w górze, ale widziałam jedynie złote oczy, trochę przerażone, trochę zahipnotyzowane. Zastanawiałam się nawet, czy teraz nie powinnam widzieć tych wszystkich scen, o których mówią. Życie przelatujące przed oczami.
Uderzenie nie było takie, jak się spodziewałam. Miliony malutkich igiełek wbiło się w moją skórę, w mój grzbiet, a przynajmniej tak mi się wydawało. Plusk wody uświadomił mi, że nie skończę rozbryzgana gdzieś pomiędzy skalnymi wypustkami. Potem zastanawiałam się, jak długo spadałam i dlaczego to wszystko wyglądało jakby czas się zatrzymał. Utopię się? Ciekawe jak to jest, kiedy woda wlewa się do płuc i wypełnia całe ciało, komórki, zalewa wszystko i miesza się z krwią, a potem ciągnie w dół. Przymknęłam oczy, wciąż opadałam i już i tak niewiele widziałam. Wokół panowała ciemność, szarogranatowa otchłań odcięła mnie od świata.

- Zabiliby mnie, gdybyś nie wróciła.
Złote oczy znów na mnie parzyły. Starałam się przypomnieć sobie to, co zaszło, ale nie potrafiłam.
Chciałam zaprzeczyć, ale ostatecznie nie powiedziałam nic. Siedziałam obok niego, a przed nami tańczyły płomienie.
- To głupie. Ktoś może nas zauważyć - mruknęłam, choć w głębi duszy cieszyłam się, że rozpalił ognisko. Przemoknięte futro nie należy do najprzyjemniejszych zimowych doznań.
- Bez problemu mogłaś się wynurzyć.
Skrzywiłam się lekko, bo nie odpowiedział na wcześniejsze słowa.
- Owszem - przyznałam. - Ale po co?

Orbiśku?
Uznajmy, że porwało mnie stado jednorożców i nie miałam jak odpisać przez te dwa tygodnie, ok?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template