3 stycznia 2018

Od Antilii CD Symonidesa

Spojrzałam na zgromadzonych. Kesame zebrała grupę, składająca się głównie ze strażników nocnych. Może dlatego, że nadciągnął zmierzch. Zauważyłam także Kiare. Cieszę się, że jest, ale mam nadzieję, że jej pomoc w kwestii medycyny nie będzie potrzebna. Zastanawiam się jednak, czy są tu z własnej woli, czy z rozkazu Alfy… Mimo wszystko cieszę się, że w ogóle są i mają jakość chęć udziału w poszukiwaniach. Kesame zabrała głos, aby wyjaśnić sytuację i obmyślić plan działania.
-Mamy poważną sytuację -zaczęła -Jakiś czas temu na terenie naszej watahy zjawiły się obce i wrogo nastawione wilki. Doszło do walki, w której przybysze zginęli. Z tego, co się dowiedziałam, szukali oni szczeniaki, aby ich szkolić w walce oraz wader, które… zrodziłyby im nowe pokolenie -powiedziała z odrazą. Mnie też skręcało w środku na wspomnienie tych słów. Inni spoglądali na siebie nawzajem, zaskoczeni. I źli, że ktoś taki jeszcze stąpa po naszej ziemi. Wadera kontynuowała -Kilka godzin temu jeden ze szczeniaków zniknął bez śladu. Istnieje prawdopodobieństwo, że te wilki powróciły i porwały szczeniaka, aby wykorzystać go do swoich celów. Dlatego tu się zebraliśmy. Musimy odnaleźć młodego, póki nie jest za późno… -na te ostatnie słowa coś mnie tknęło. Wyobraziłam sobie mojego synka, który jest w jakiejś klatce. Wystraszony i bezbronny, woła mnie, podczas gdy te wilki biją go i poniżają, chcąc nauczyć go agresji oraz walki. Zamknęłam mocno oczy, aby nie dopuścić do uronienia łzy. Nie chciałam, aby ktokolwiek to widział.
Muszę być silna.
Kiedy otworzyłam oczy, Kesame spojrzała na mnie. Wyczuła mój strach i niepokój, więc podeszła do mnie i chciała coś powiedzieć… Jednak zamilkła, rozważając, czy ma to mi mówić.
-Nic mi nie jest -powiedziałam bardziej do siebie niż do wadery. Spojrzała na mnie i miałam wrażenie, że jestem dla niej otwartą księgą.
Oby nie zbyt otwartą.
-Znajdziemy go. -powiedziała tylko i odeszła, aby porozmawiać z innymi. To mi wystarczyło. Rozejrzałam się. Symonides stał gdzieś z tyłu i wpatrywał się gdzieś. Wolnym krokiem zbliżyłam się do niego. Początkowo szukałam rzeczy, na którą spoglądał basior, jednak po chwili odpuściłam sobie. Byłam szczęśliwa, że jest tu przy mnie. Jest i nic nie mówi. Nie pociesza ani nie żali się, nie obiecuje...
Po prostu jest. I to mi wystarcza.
Jednak czas wrócić rzeczywistości.


* ~ * ~ * ~ *


- Wszystko jasne? - zapytała Alfa. Sześć wilków kiwnęło głowami. Plan był taki: dobieramy się parami i szukamy jak, najdłużej możemy oraz jak największy teren. Ja natomiast będę prowadzić poszukiwania z góry. Mam nadzieję, że akcja będzie zakończona sukcesem. Z każdą mijającą sekundą tracę nadzieję, a to ona motywuje mnie do działania. Nie mogę jej stracić ani małego.
Weź się w garść, głupia suko! 
Ta myśl nieco mnie ocuciła. Musimy wziąć się do pracy. Inaczej nie ma czego szukać. Z tego, co widziałam każdy miał już swojego partnera i byliśmy gotowi. Poprosiłam Kiarę, aby poszła z Simo i miała go na oku. Martwię się o niego. Sama nie wiem dlaczego… A może…?
To niemożliwe. Nie jestem na to gotowa. Wystarczy, że przybranego syna mi porwali.
Każdy dawał znak, że możemy ruszać. Kiwnęłam głową, rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze, aby stamtąd szukać małego, szarego szczeniaka o dwukolorowych oczach.

* ~ * ~ * ~ *

Nadal nic. Latam tak od godzin, bez najmniejszego postoju. Zero. Zniknął jak kamfora… Jednak ciągle walczyłam. Biłam się wewnątrz siebie o to, czy Ayoko nadal żyje, a jeśli tak, to… czy stał się już jednym z nich. Wiem, że nie minęło zbyt dużo czasu, ale jeśli mają tam magów…
Jakiś czas temu zajrzałam do pewnej księgi. Wprawdzie to była czarna magia, ale żeby lepiej zrozumieć jaśniejszą stronę, uznałam, że warto poznać jej ciemniejszą siostrę. Właśnie tam pisało coś o kontroli czyjegoś umysłu oraz zmuszanie ich do robienia jakichś rzeczy lub narzucania im woli czarodzieja. Nie podobało mi się to.
A teraz tym bardziej.
Zauważyłam coś na dole. Alfa zebrała wszystkich, aby omówić, co znaleźliśmy. Aby dostać się na ziemię, musiałam znaleźć jakąś szczelinę w koronie drzew, ponieważ jeśli polecę przez koronę drzew, wtedy moją fryzurę upiększą gałęzie. Po chwili jednak już stąpałam po twardym gruncie. Niestety, wiadomości nie były dobre.
Nie ma praktycznie żadnego śladu- zapachu, włosa, odcisku łap… Nic. Zmartwiło mnie to. Musieli zostawić cokolwiek! Przecież nie można tak zniknąć.
Prawda?
Teraz jednak okazuje się, że można. Powoli opuszczają mnie siły. Przysiadłam na leśnym runie, okrytym śnieżną kołderką, pod wielkim dębem. Powoli wschodziło słońce więc najwyższa pora wracać. Do naszych domów… Spoglądałam gdzieś. Do moich uszu doszedł czyiś głos, a następnie skrzypienie śniegu pod czyimś ciężarem. Symonides usiadł obok mnie i objął mnie łapą. Wtuliłam się w jego futro i cicho łkałam, łykając słone łzy. Miałam dosyć. Czemu musi się tak dziać?! Czemu, gdy moje życie w końcu się układa… Gdy poznałam małą, szarą, puchatą kulkę, dla której jestem mamą, musiała zostać mi odebrana?! Czemu została mi odebrana rodzina wraz ze wspomnieniami, które bezsilnie staram się odzyskać…? Dlaczego… Basior niepewnie zaczął mnie głaskać po głowie. To mnie nieco uspokoiło. W końcu cała zasmarkana spojrzałam na Szumnego. Jego złote oczy były takie… Odwróciłam wzrok, uśmiechając się mimowolnie. Wilk również uśmiechnął się.
-Chodź -powiedział -Czas wracać. -pomógł mi wstać z ziemi. Pociągnęłam kilka razy nosem i ruszyliśmy, aby dogonić resztę.

* ~ * ~ * ~ *

Nadciągają śniegowe chmury. Mamy środek zimy. Powinnam się cieszyć, bo to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam patrzeć, jak leniwe śnieżynki opadają na ziemię… Ostatnim razem Ayoko też ze mną obserwował taniec płatków śniegu… Tak mi go brakuje.
Nie sądziłam, że młody tak wywróci moje życie do góry nogami. A jednak. On został moim synkiem a ja jego mamą. Teraz moja jaskinia jest pusta, jakby ktoś właśnie wyssał z niej resztki szczęścia i radości. Czułam się taka pusta. Gdyby nie Simo, dawno rzuciłabym się z klifu, zdając się na żywioł natury. Jakimś cudem ciągle trzyma mnie w jednym kawałku, ale jednak czuję, że się rozpadam.
I zanim to się stanie, muszę coś zrobić.
Nie myśląc wiele, ruszyłam w kierunku jaskini Symonidesa. Kiedy weszłam do środka, zauważyłam, że wilk śpi. Może to i lepiej… Najciszej jak mogłam, znalazłam kawałek pergaminu oraz kałamarz. Wyrwałam sobie pojedyncze pióro ze skrzydła i zaczęłam pisać:

Drogi Symonidesie
nie mogę tak siedzieć, dlatego wyruszam szukać Ayoko na własną rękę. Muszę zdać się na mój instynkt, a wtedy może będę miała jakąś szansę go znaleźć. Proszę cię, nie mieszaj się w to. To porachunki między mną a tą szują, która porwała mi synka. Zrób coś dla mnie i wyzdrowiej do końca… I proszę, nikogo nie powiadamiaj o moim planie, ani Alfy, ani nikogo innego…


Antilia

Skończywszy pisać, zostawiłam list w miarę widocznym miejscu, wraz z moim piórem. Naprawdę nie wiem, czemu je zostawiłam, ale po chwili już szykowałam po ciemniejącym niebie…

* ~ * ~ * ~ *

Nie miałam racji w kwestii pogody. Była to burza śnieżna. Wiatr targał moje włosy i pióra, ale mimo to nadal byłam w powietrzu. Nauczyłam się latać w takich warunkach, kiedy wspinałam się na pewien szczyt, goniąc za bajką dla dzieci na dobranoc. Nauka nie poszła w las. Dzięki temu nadal jestem w powietrzu, mimo że widoczność spadła do niemalże zera. W życiu nauczyłam się przede wszystkim, aby lecieć z wiatrem, a nie pod wiatr, w sensie metaforycznym, jak i dosłownym. Ta myśl bardzo mi pomaga… Nie wiem gdzie lecę ani dokąd. Zdałam się na instynkt oraz, oczywiście, silny wiatr, który mnie prowadzi. Postanowiłam nieco obniżyć lot, aby móc zorientować się gdzie jestem. Niestety, nie był to dobry pomysł, ponieważ o mało nie wpadłam na drzewo, ale udało mi się uniknąć kolizji. Zauważyłam, że drzewa powoli maleją, więc powoli zbliżam się do granicy lasu. Po kilku minutach byłam już w śniegu po kolana. Bardzo ciężko chodzić w takim śniegu, ale dawałam radę. Teraz nie było odwrotu.
Szlak przed siebie, mrużąc oczy, żeby cokolwiek zobaczyć. Nie wolałam imienia szczeniaka, ponieważ szalejąca burza i silny wiatr wszystko zagłuszały. Nie było sensu zdzierać sobie gardła. Stawiałam kolejne kroki. Byłam nieco zmęczona, jednak nie zamierzałam się poddać. Nie mogę teraz usiąść i spokojnie czekać na śmierć.
Jednak ktoś postanowił pomóc mi umrzeć.
W ostatniej chwili zobaczyłam lecący na mnie pień drzewa, chyba to była sosna. Nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę czy użycie odpowiedniego zaklęcia. Widziałam te drzewa i były naprawdę silne, silniejsze od tego wiatru, więc nie mogły tak po prostu się przewrócić. Ktoś musiał je uszkodzić…
Nic nie mogłam zrobić. Wyczułam, że noc już nastała, a Księżyc zajmuje należne mu miejsce na nieboskłonie, dlatego resztkami sił przywołałam zaklęcie Industria…
Ostatnie, co poczułam przed utratą przytomności to ogromny ból i łzy bezradności na moim policzku…
To nie może tak się skończyć.

* ~ * ~ * ~ *

Ktoś wylał na mnie zimną wodę. Dostała się ona do mojej krtani, więc odruchowo zaczęłam spazmatycznie kaszleć. Całe ciało mnie bolało niemiłosiernie i miałam wrażenie, że zaraz ponownie oddam się ciemności… Otworzyłam oczy, aby natychmiast je zamknąć z powodu ostrego światła. Co się stało…? Gdzie ja…?
Wspomnienia powróciły, odpowiadając mi na pytanie. Lot, śnieg, ogromne drzewo lecące na mnie… Ktoś musiał je wyrabiać, a następnie wyciągnąć mnie spod zawalonego pnia. Ale dlaczego? Dlaczego nie zostawili mnie na pewną śmierć? Usłyszałam kroki. Ktoś tu idzie. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Ból i łańcuchy mi nie pomagały. Zaraz… Łańcuchy? Uchyliłam delikatnie powieki i spojrzałam na swoje ciało. Leżałam na prawym boku. Wszędzie miałam stare i zakrwawione bandaże, które połowicznie spełniały swoje zadanie. Skrzydła były połamane oraz zmasakrowane. Na jakiś czas będę musiała zrezygnować z latania… Żelazne kajdany były założone na nogach oraz na parze skrzydlatych kończyn. Zamknęłam oczy. Było mi słabo.
Ktoś siłą odwrócił moją głową, wywołując niesamowity ból. Coś sprawiło, że ponownie otworzyłam oczy. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie.
Mnóstwo szczeniaków, z różnych miejsc i z różnymi umiejętnościami, ale łączyło je jedno- czarne białka oczu i rubinowe tęczówki oraz źrenice. A przede mną stał jeden z szarych szczeniaków. Kiedyś miał złoto-niebieskie oczy, teraz jednak spoglądał na mnie szkarłatnymi oczami…
- Witaj mamo

Simo? Przepraszam…? :’<

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template