- Haha! Uciekasz? - Zacząłem się śmiać.
Wpatrywałem się w dziurę. Nagle poczułem niezmierny ból... Coś podniosło mnie w górę i zaraz przebiło skrzydło... To te jego wielkie kolce! Z oczu ciekła mi krew... Krzyczałem, próbowałem uciec, lecz na próżno. Pomyślałem że to koniec, więc zamknąłem oczy.
*3 godziny po śmierci*
Obudziłem się w strasznie ciemnym miejscu. Dookoła posągi demonów, a przede mną stoi jeden z nich.
- Zero... - Westchnął. - Nie powinieneś tak szybko odchodzić ze świata żywych...
- Wcale nie odszedłem. - Powiedziałem i spojrzałem się w dół. O dziwo moje skrzydło nadal było przedziurawione na wylot, a dziura po środku klatki piersiowej jeszcze krwawiła.
- Odszedłeś... Dałeś się zabić temu stworowi, którego na ciebie nasłałem. - Uśmiechnął się złowieszczo.
- To twoja sprawka! - Warknąłem. - Czemu akurat ja?
- Bo chciałem Cię sprawdzić, i zapytać jak się tam żyje. Twój brat dawno podjął decyzję o zostaniu tutaj. Ty także możesz. - Mruknął.
- Nie. I jeśli mogę zapytać, to dla czego nie umarłem gdy rozciąłem sobie głowę i prawie ją połamałem?
- Bo nie umierasz od takich rzeczy... Nic Cię nie zabije.
- To dla czego TERAZ musiałem umrzeć? - Burknąłem.
-Bo... Bo Ci przebiło serce? Może dla tego?
- Aha... Czyli serce jest takim moim "rdzeniem" ?
- Tak.
- To teraz chcę do domu, i niech mi te rany szybko się goją. - Położyłem uszy po sobie.
- Okej... Wszystko dla ciebie synu.
*W domu*
Obudziłem się u lekarza. Wszyscy stali w około, ale nie widziałem Taravii. Na widok otwierających się moich oczu wszyscy wrzasnęli.
- Żyje!!!
Przewróciłem oczami.
- Spokojnie... - Mruknąłem i wstałem z łóżka. - Gdzie Taravia?
- Nie wiemy. Przyniosła cię tutaj i zaraz uciekła. Wyglądała na wściekłą, a zarazem smutną.
- Ona? Smutna? Haha! Nie przejęła by się moją śmiercią. A poza tym wróciłem. - Powiedziałem i wyszedłem. Po drodze do swojej jaskini wpadłem na kogoś, ale nie widziałem na kogo, bo zaraz przyszły mi do głowy mieszane myśli i wzleciałem w powietrze.
Ktosiu?