-Przepraszam. - Powiedziałem sucho. Ta tylko przewróciła oczami i sobie poszła. Odetchnąłem z ulgą. Biegłem spokojnie lasem. Wróciłem do domu i od razu poszedłem spać. Śnił mi się... MÓJ SYN?! Jego biała słodka sierść... Małe niewinne oczy...
*Rano*
Już od 5.00 byłem na nogach. Poszedłem do Scarlett, aby zabandażowała mi dziurę w skrzydle.
- Witaj. - Mruknąłem. - Zabandażujesz mi skrzydło?
- Jasne. - Podeszła do mnie z bandażem i zrobiła swoje.
Zaraz gdy wychodziłem pojawiła się Taravia. Nawet na mnie nie spojrzała. Spojrzałem na nią z oburzeniem, lecz ta nie interesowała się moim towarzystwem. Postanowiłem zniknąć, jeśli mnie tu nie chcą... Pobiegłem w to miejsce, w którym jeszcze wczoraj zginąłem. Kolce nadal były wbite w glebę, wiec podskoczyłem wysoko i nabiłem się na nie. Tym razem trwało to dłużej... Gdy znalazłem się w moim "niebie" spuściłem łeb. Poszedłem pod tron i zapytałem.
- Mogę tu zostać?
Pojawił się ten demon który wcześniej mnie zabił.
- Jasne! Ale wrócić możesz tylko pod postacią ducha.
- A jeśli będę chciał zostać i nie wracać na ziemię?
W tej chwili pojawiła się znikąd Taravia.
- Zero, odchodzisz z naszej watahy? - Zapytała smutna.
- A co mam robić?! Unikać twojego wzroku, tylko dla tego że mnie nie lubisz? Wiem to ja, wie to Scarlett... wszyscy!! - Krzyknąłem.
- Ale...
- Co ale? Możesz sobie wracać.
- Zero proszę... Potrzebujemy mordercy...
W tedy uświadomiłem sobie że jej tak naprawdę nie ma. Powróciłem więc na ziemię aby z nią porozmawiać.
*Pod jej jaskinią*
- Taravia?
- Co... - Warknęła.
- Słuchaj... Mam zamiar odejść z watahy.
- Jak to?! Najlepszy morderca?!
- Tak. - Popatrzyłem się na nią poważniej.
- Ale potrzebujemy morderców.
-No dobrze, ale jak mam tutaj żyć? Kiedy Ty unikasz mojego wzroku, towarzystwa. Rozumiem, że możesz mnie nie lubić. Nawet nienawidzić.
- Ale ja...
- Ty co? - Burknąłem rozzłoszczony.
W tej chwili nie pozostawało mi nic innego, jak sobie iść. Ale postanowiłem że chwilę jeszcze zostanę na ziemi. Może ona przekona mnie do zostania tutaj?
Taravia? Ktoś inny?