- Zanosi się na deszcz. - mruknęłam pod nosem.
Kiedy tylko skończyłam zdanie, pierwsze krople wody wylądowały na ziemi, która już po chwili była nasączona deszczem. Coś było inaczej, lecz postanowiłam to zignorować. Skryłam się w jaskini i ułożyłam wygodnie, zwijając się w kącie. Zapadła ciemność, zamknęłam oczy.
Obudziłam się nagle, wyrwana ze snu. Byłam zlana potem, wycieńczona, a moim ciałem wstrząsały dreszcze. Coś jest nie tak. Ilekroć sięgałam pamięcią wstecz, nie widziałam nic. Zasnęłam, potem była pustka. Kiedy otworzyłam oczy, wszystko zniknęło, prysło jak mydlana bańka. Spojrzałam na wyjście jaskini, połowicznie zasłonięte płachtą. Środek nocy, chłód powoli oplatał moje ciało, przez co znów zadrżałam. Za oknem unosiła się mgła, a burza szalała, zsyłając przy okazji deszcz i grad. Wiatr wiał, nosząc ze sobą najróżniejsze odłamki. Spojrzałam na półkę, która zawsze wypełniona była księgami. Teraz stała pusta. Księgi znów były porozrzucane na ziemi, a dałabym głowę, że je posprzątałam.
Zmrużyłam oczy i wstałam, znów się rozglądając. Tak jak poprzednio, ani śladu innego wilka.
- A może jednak je tak zostawiłam? - szepnęłam, wzdychając. - Przez to wszystko niczego pewna nie jestem.
- A ja tak.
Głos zabrzmiał za mną, cichy, głęboki i chrypliwy, jakby należący do starca. Dopiero teraz poczułam oddech na karku. Zdezorientowana, obróciłam się.
Tyle, że za mną nikogo nie było. Poczułam na szyi dłoń. Dłoń człowieka, a może czegoś innego. Chudą, białą, bez grama mięśni, obdartą ze skóry. Zacisnęła się, zaczynając mnie dusić. Nie poddałam się lękowi. Skoczyłam do przodu, przekręcając się i kopiąc w obcego. Niestety moje łapy trafiły w pustkę, samo powietrze, przez co zachwiałam się, ale wciąż utrzymałam równowagę, lądując lekko kilka metrów dalej. Mój wzrok wędrował po całej jaskini, lecz niczego nie zdołałam dostrzec. Wiatr wdarł się do niej, jeszcze bardziej rozrzucając ciężkie księgi. Po chwili chaosu, ściskającego gardło chaosu, wszystko ustało. Serce waliło mi jak młot, a oddech stał się szybki.
Nagle otworzyłam oczy, a nade mną stał Zero. Była noc, za oknem wciąż szalała burza, a ta sama mgła ciągle spowijała ziemię. Starałam się zapanować nad oddechem. Zero przyglądał mi się, zaniepokojony.
- Co się stało, Taravia? - zapytał z lekką troską.
- Coś... Coś tu było... - wydusiłam z siebie. - Nie, nie coś. Ktoś.
- Kto?
Opowiedziałam mu wszystko, co zapamiętałam; rozrzucone księgi, chrapliwy głos, burzę i mgłę, szalejący wiatr. I wreszcie dłoń, która ujęła mą szyję delikatnie, by wreszcie zacisnąć się na niej, nie dając mi możliwości oddechu.
- Taravia, masz gorączkę. - mruknął, biorąc łapę z mojego czoła. Dziwne, wcześniej nawet nie zauważyłam, że ją tam trzymał.
- Nie wierzysz mi? Zero, to stało się naprawdę, jestem pewna.
Widziałam, jak zacisnął zęby, a mięśnie na jego torsie napięły się.
- To musiał być sen.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytałam, podnosząc się i siadając.
- Usłyszałem Twój krzyk.
- Krzyk? Jaki krzyk? - spojrzałam na niego jak na kosmitę. - Ja nie krzyczałam, a poza tym, gdybym nawet krzyknęła, zapewne zleciała by się tu połowa watahy.
- Hm... - zamyślił się. - Jakby tak na to spojrzeć masz rację. Dziwne, bardzo dziwne. Może śpią?
- Mieszkasz po przeciwnej stronie. Jeśli Ty to usłyszałeś, jestem pewna, że i inni by się obudzili.
- Racja. Ale teraz się nad tym nie zastanawiajmy. - wbił pazury w ziemię, a mięśnie napięły się jeszcze bardziej.
- Zero, czy Ty coś ukrywasz? - zapytałam, unosząc brew.
Przełknął ślinę. Zwykle lepiej udawał.
- Zero. - ponagliłam go ostro. Jeśli coś wie, niech lepiej zaraz mi to powie.
Moje oczy rozszerzyły się, a w gardle urosła gula.
- Z... Ze... Zero... - wybełkotałam. Basior uniósł brew w geście zdziwienia.
Za nim, jakby spod ziemi, wyrosła dłoń, która tej nocy oplotła moją szyję. Taka sama, chuda, przerażająco biała. Wystawała teraz z ciemności, widoczna jedynie dzięki białej barwie. Odnosiłam wrażenie, jakby wisiała w powietrzu, czyhając na odpowiedni moment.
Zero? Może być? :D