- Wiesz... No... Taka jedna z naszej watahy. - Uśmiechnąłem się.
- Czyli? Nie powiem, obiecuję.
- Ale to będzie dziwne...
- Nie będzie... - Mruknęła.
- Ah... - Przewróciłem oczami udając, że nie wierzę.
- No weź, nie powiem jej. - Szturchnęła mnie łapą i się uśmiechnęła.
- Na pewno? - Zapytałem.
- Na pewno!
Już nie miałem co wymyślić. Jest jeszcze za wcześnie... Jak ja to... No kurde! A sobie miejsce znaleźliśmy... Leśna ścieżka...
- No dobra... Ona jest... Zdecydowanie mniejsza ode mnie... Zgrabnie się porusza... Ma znaczki na ciele... A resztę to się domyśl. - Puściłem jej oko.
- Masz na myśli... - Nie dokończyła.
- Tak! To mam na myśli... - Powiedziałem zdezorientowany i lekko przestraszony.
- Ale...
Zanim dokończyła zakryłem łapami oczy i uszy.
- Wiem, że to dziwne. - Powiedziałem . - Tak, moje zachowanie. Ale właśnie zrobiłem coś czego nie powinienem.
Taravia popatrzyła się na mnie dziwacznie.
- Ale nic nie zrobiłeś. - Przewróciła oczami.
Nagle usłyszeliśmy wielki krzyk. Krzyk Cheroke!
- CO to było???? - Wstałem i zacząłem nasłuchiwać.
- Cheroke jest w niebezpieczeństwie!!!! - Krzyknęła i zaczęła biec.
Szybko wyruszyłem za nią. Biegła krętą, wąską ścieżką. Tam nigdy nie byłem! Co ona robi?
- Po co za mną biegniesz? Poradzę sobie. - Zatrzymała się nagle i położyła uszy po sobie.
- Chcę Ci pomóc. Wiem, że sobie poradzisz. Ale może tego czegoś co ją atakuje jest więcej?? - Powiedziałem i spoważniałem .
- Okej, chodź, ale nie będę czekać na ciebie. - Mruknęła i wskoczyła na drzewo.
Będzie szybciej jak wzlecę w powietrze.
Rozwinąłem skrzydła i wzleciałem wysoko w górę. Zabrałem Taravię i szybko znaleźliśmy się na miejscu. Cheroke i Eskander byli otoczeni grupą jakichś innych wilków. Wylądowaliśmy i od razu rzuciłem się na największego . Przewrócił się a ja zacząłem go gryźć.
- Cheroke, nic ci nie jest? - Zapytaliśmy w tym samym czasie.
Popatrzyłem się na Taravię, a ona na mnie.
- Nie, nic. Eskander, chodź do domu. Dojdziemy. - Uśmiechnęła się Cheroke. Zniknęli. Totalnie! Rozpłynęli się.
- Ah, te szczeniaki. - Westchnąłem.
- Chodź, przejdziemy się. - Powiedziała wadera.
Zatrzymaliśmy się przy jeziorze. Akurat był zachód słońca. Może to odpowiednia chwila? Jakoś przez ten dzień zdobyłem odwagę. Usiedliśmy na kamieniu. Obok siebie. Westchnąłem i zacząłem :
- Taravia?
- Hm?
- No bo wiesz... Tak sobie myślałem... Że może... Zostałabyś moją partnerką? - Zapytałem niepewnie.
Taravia skamieniała. Spojrzała na mnie i....
Taravia?
Nie wiem czy o to chodziło xD