Spojrzałem się na Taravię dziwnie. Nie wiedziałem o co jej chodzi. Patrzyła się na mnie tak, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale nie mogła. Wzruszyłem ramionami, odwróciłem się i zobaczyłem nad sobą bladą, wielką dłoń wystającą z ziemi. Byłem przerażony jak nigdy. Takie stwory można spotkać tylko w piekle. Odskoczyłem jak poparzony i spojrzałem na nieprzytomną już Taravię. Poczułem, jak na mojej szyi zaciska się wielka ręka. Oplotła mnie i zaczęła rzucać po ścianach. Nie mogłem złapać oddechu. W ostatniej chwili ugryzłem to coś i puściło chowając się pod ziemię. Podbiegłem do wadery. Od razu wrzuciłem ją na swoje plecy. Mam mało czasu... Wzleciałem wysoko w powietrze. Po kilku godzinnym locie znaleźliśmy się w mojej kryjówce.
Położyłem Taravię na kamieniu i sięgnąłem na półkę po kwiaty Chetris. Z racji, że wadera była nieprzytomna zrobiłem z tego eliskir do picia. Nalałem jej troszkę do pyska. Nic. Może za mało? Wlałem jej jeszcze trochę. Nagle gwałtowne się podniosła. Spojrzała się na mnie, a potem przejechała wzrokiem po jaskini.
- Dobrze, że mi dałaś te kwiaty Chetris. - Uśmiechnąłem się.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytała wstając.
- Sam nie wiem, jak to miejsce nazwać, więc... Moja kryjówka poza terenami? - Zastanowiłem się.
- Musimy wracać. Zajrzę do ksiąg, może tam jest coś o tym stworzeniu które nas zaatakowało.
*Po powrocie*
Taravia przejrzała pół swojej "biblioteki".
- I co, masz coś? - Zapytałem znudzony.
- Niestety nie... Będę czytać dalej, a Ty idź do swoich "kolegów" i sam spróbuj się czegoś dowiedzieć. - Mruknęła.
Przytaknąłem i wyszedłem.
Taravia? Brak weny :/ no i szkołaaaa xd :P